poniedziałek, 31 października 2011

Samochody na Starym Mieście. Czy o to chodziło?

Czy o to chodziło władzom miasta z przywróceniem ruchu ulicznego na Starym Mieście?
Piesi stali się znowu skazani na kluczenie i lawirowanie pomiędzy jeżdżącymi samochodami.
Trzeba mieć oczy wokół głowy. Jak to jest, że likwiduje się przejście dla pieszych przy Alfie "aby nie było wypadków" a jednocześnie wpuszcza się samochody na rynek Starego Miasta? Jesteśmy jedynym znanym blogowi miastem tej wielkości (a i mniejsze tego unikają), w którym można sobie ot tak wjechać i zaparkować w samym pępku miasta, pod gotyckim ratuszem. Czy panowie z MZDiM byli kiedyś może w Toruniu albo Gdańsku? Znamy skalę, olsztyński rynek to bardzo ubogi krewny - ale do takich wzorców trzeba dążyć. Więc może chociaż Zielona Góra na zdjęciu poniżej da do myślenia?
fot. www.polskiemiasta.com

Ale olsztyńscy spece zawsze wiedzą najlepiej, do tego radni, którzy mają jakieś sklepy i kawiarnie uważają, że klient musi wjechać samochodem do samego sklepu. Pewnie podpatrzyli to w Alfie i też by tak chcieli:)

Kilka ujęć (słabej wprawdzie jakości) jak szaro, buro i parkingowo prezentuje się obecnie olsztyński rynek.






Ta pani szła z wózkiem w stronę zamku ale stwierdziła, że nie zmieści się na tym deptaku i zawróciła...








piątek, 28 października 2011

Miałeś prezesie złoty róg...

Powracamy do tematyki WPB i jego sztandarowej inwestycji Business Centre, przy ulicy Dąbrowszczaków opisywanej już przez nas TU
Pan prezes Cichy jest przekonany, że ten budynek zmieni wizerunek miasta na lepsze, my się z tym nie zgadzamy. Po publikacji ostatniego artykułu odezwali się natomiast do nas fachowcy od budowania a nie od ekonomii i czego się dowiedzieliśmy?
"Budynek jest typowym przykładem architektury komercyjnej z końca lat 90-tych, tj. uspokojonego postmodernizmu. Szkoda tylko, że powstaje 12 lat później. Odrywając formę od kontekstu sprawia wrażenie obłego i niezbyt ciekawego. Kolorystyka beżowa, szklenie strukturalne, w sumie trudno się przyczepić. Gorzej gdy człowiek przypomni sobie że stoi w otoczeniu historycznych kamienic, a tu nie widać wrażliwości projektanta. Nie mam na myśli elementów historyzujących ale stosowanie odpowiednich proporcji, materiałów itd. 
Pozytywem jest trzymanie się pierzei co zresztą było podyktowane warunkami zabudowy.

Najsłabszym fragmentem jest "szczyt" od strony ul.Partyzantów. Schodkowe elementy powiązane z walcem to język form które odeszły już dawno. Poza tym nie uraczymy tu żadnego detalu. Projektant zapewne będzie się bronił zasadą Miesa Van der Roche - "Less is more", ale w tym wypadku chodzi raczej o "Less is cheap"
Patrząc na tą wizualizację przypominają się nudne belgijske biurowce w stylu "Bruksela 88", które zastąpiły w świecie biznesu styl "Lipsk 75".
Podsumowując - budynek to raczej przykład budownictwa a nie architektury."



Pięknie ujęte, spójrzmy jeszcze raz:


A projekt ten przegrał między innymi w konkursie architektonicznym z takim projektem:

Podsumowując, Panie prezesie ! Mial Pan szansę rzeczywiście wzbogacić architekturę miasta i wpłynąć pozytywnie na jego wizerunek. Pana firma dostała do zagospodarowania jedną z najciekawszych działek budowlanych w centrum miasta. Mogło powstać coś z czego bylibyśmy dumni. Powstanie coś co przypomina nam swoim stylem architektonicznym budynek parlamentu Republiki Kazachskiej w Astanie (poniżej)
No i jeszcze ci nieszczęśni Dąbroszczacy...



P.S.
Wystarczyło 15 minut pracy fachowca aby projekt WPB przekształcić w coś duuuużo bardziej interesującego:


środa, 26 października 2011

Takie warunki dla biznesu w mieście jakie Business Centre

Rozważając kwestię jakości życia w Olsztynie nie da się pominąć tematu rozwoju gospodarczego miasta. To przedsiębiorstwa tworzą miejsca pracy i płacą podatki. Kilka ostatnich lat było okresem w którym wiele miast polskich poczyniło w tej mierze znaczny postęp. Wśród najczęściej wymienianych przykładów sukcesu są Toruń, Rzeszów, Białystok, Gdynia - bierzemy pod uwagę tylko miasta porównywalne wielkością z Olsztynem. Poznań czy Wrocław to już zupełnie inna liga.
Spójrzmy zatem na Olsztyn - jedyne chyba w swojej kategorii miasto, któremu nie udało się pozyskać żadnego inwestora zewnętrznego realizującego projekt typu "greenfield". Nie wliczamy w to sieci handlowych bo nie tworzą wielkiej wartości dodanej w mieście ani nie dostarczają takich miejsc pracy, na jakich miastu powinno szczególnie zależeć (a to chociażby ze względu na kilka tysięcy absolwentów UWM rocznie).
Największe olsztyńskie przedsiębiorstwa to albo efekt prywatyzacji majątku pozostałego po PRL (Michelin) lub też organicznego wzrostu firm lokalnych (Mebelplast, Sprint, Arbet,) lub też kombinacji obu tych sposobów (Indykpol, Eltel). I te (oraz wiele innych , niewymienionych z nazwy) należy pochwalić i docenić. Tym bardziej , że kilka z tych firm ma silną pozycję na rynku ogólnopolskim. Dzięki lokalnym przedsiębiorcom i ich inicjatywie miasto jako tako funkcjonuje, a mieszkańcy nie zatrudnieni w licznych urzędach mogą znaleźć pracę. Niestety na tle porównywalnych miast wypadamy blado jeśli chodzi o pozyskiwanie kapitału z zewnątrz a tylko w ten sposób możemy naprawdę ruszyć do przodu. Biznes olsztyński jest zbyt słaby a zakumulowany w mieście kapitał inwestycyjny zbyt nikły abyśmy byli w stanie rozwijać się tak jak inne miasta. Pisaliśmy już o braku pomysłu władz jak to zmienić w artykule Pomysł na Olsztyn?

O olsztyńskiej słabości w zakresie pozycji na gospodarczej mapie Polski świadczy chociażby brak powierzchni biurowych, którymi mogłyby być zainteresowane poważne firmy. Planowana przy ul. Dąbrowszczaków inwestycja - Centrum Biznesu, zwykły kilkupiętrowy budynek, urasta do rangi wydarzenia towarzysko - sensacyjnego a informują o niej lokalne media:
 
"Budowa takiego obiektu z pewnością wpłynie pozytywnie na wizerunek miasta. Ponadto naszym zamierzeniem jest, aby firmy które znajdą tu swoje siedziby, tworzyły olsztyńskie centrum biznesu. Stąd też wzięła się nazwa Business Centre" powiedział Gazecie Olsztyńskiej Zbigniew Cichy, prezes WPB S.A. czyli inwestora.

Wypada nam skomentować, że ten budynek wielkiego przełomu na polskiej scenie biurowej nie zrobi, co więcej prestiżu Olsztynowi też nie przyniesie. Takich klocków buduje się obecnie bardzo dużo w całej Polsce, przeważnie w dzielnicach przemysłowych, minęły te czasy gdy odrobina szkła i sztucznego marmuru robiła wrażenie. To dzieło nijak nie pasuje do najpiękniejszej chyba w mieście ulicy Dąbrowszczaków.  To tyle jeśli chodzi o estetykę, z punktu widzenia inwestycji firma buduje to na co będzie zapotrzebowanie, więc pewnie projekt będzie finansowo udany. Skoro firma otrzymała pozwolenie na taki obiekt to taki buduje. Powstają dwa pytania:
1. Co miasto może zrobić aby warunki dla rozwoju biznesu się poprawiły i aby przyciągnąć kapitał na potrzeby którego olsztyńscy deweloperzy będą budować biurowce, których architektura nas pozytywnie zaskoczy?
2. Co miasto może zrobić aby powstające obiekty nawiązywały do istniejącej zabudowy centrum i wpasowywały się w nią a nie raziły swoją przypadkowością?

Wracając do WPB, szkoda że przy tak poważnej inwestycji nie pokuszono się o sprawdzenie poprawności pisowni ulicy przy której obiekt się znajdzie. Dąbroszczaków? Generał Dąbrowski się kłania... Dąbroszczacy chyba nie istnieli:)

WPB
Adres zostanie pewnie zmieniony (i dobrze - szybkość z jaką to się stanie będzie dla nas dobrym miernikiem jak firma reaguje na sygnały z rynku :-)  dodajemy więc zdjęcie:

poniedziałek, 24 października 2011

Port Lotniczy Szymany-Kurpie

O porcie lotniczym płycie lotniska w Szymanach napisano już sporo. Rozpisywano się głównie o służbach specjalnych, dziwnych spółkach itd. Weźmy temat od nieco innej strony. Podobno największym problemem do wycofania się z tak długo forsowanego pomysłu jest paradoksalnie fakt że temat tak długo się ciągnie. W międzyczasie rządziły różne opcje i każda z nich pomysł popierała. Kto teraz pierwszy powie "stop" będzie narażony na miano tego który zaprzepaścił tyyyyyle włożonej kasy. Tyle polityka i konsekwencje politycznych decyzji. Z ekonomicznego punktu widzenia: decyzji nie podejmuje się na przeszłość, ale na przyszłość. Każda decyzja "kontynuować czy zamknąć" powinna opierać się na rachunku ekonomicznym przyszłych strumieni dochodów, a nie kosztów utopionych. Zatem: czy dziś mając to co mamy powinniśmy trzymać się kurczowo opcji Szyman?

Szymany jeśli chodzi o lokalizację i potrzebne inwestycje infrastrukturalne to totalna porażka. Przypomina to czasy jak car rysował po mapie linie którędy miały iść tory kolejowe. Ręka mu się omsknęła i dziś tory idą nie prosto ale na około. Nikt bowiem nie ośmielił się dyskutować z carem. Dziś mamy tak, że "car" także jest święcie przekonany o swojej racji, za to mieszkańcy jednogłośnie krzyczą że to bzdura!

Niemal standardem jest że lotniska są w Europie lokalizowane w bliskiej odległości od szlaków komunikacyjnych, tak by mogły obsłużyć jak największą liczbę pasażerów, z jak największego obszaru. Logika wskazywałaby zatem że jeśli w województwie warmińsko-mazurskim to gdzieś blisko krzyżówki "7" (Gdańsk - Warszawa) i "16" (kręgosłup województwa). Mając na uwadze sposób organizacji transportu w krajach cywilizowanych dość powszechnym rozwiązaniem jest także lokalizacja przy torach. U nas zasadniczym szlakiem jest ciągle trasa Warszawa - Gdańsk oraz kręgosłup: Bydgoszcz/Toruń - Olsztyn - Mazury. Choć z tym ostatnim to trochę na wyrost po tym jak połączenia kolejowe są likwidowane: Biskupiec - Mrągowo i kilka innych niedochodowych, ale cywilizujących ten obszar.
Dlaczego lotnisko powinno być przy głównych szlakach? To proste: jeśli kolej z Gdańska do Warszawy ma poruszać się z prędkością 180 km/h, a jazda z Szyman gdziekolwiek to jazda z prędkością 60 km/h tzn. że automatycznie zmniejszamy do 1/3 obszar dostępności lotniska.
Biorąc pod uwagę poziom rozwoju infrastruktury kolejowej i drogowej w okolicach Szyman to mamy lotnisko z którego w godzinę da się dotrzeć do granicy Olsztyna, ale tak poza tym to już w niewiele miejsc. Totalnym absurdem jest nazywanie portu lotniczego "Mazurami" bo... do Mrągowa wprawdzie "tylko" 1h, ale już do Mikołajek - nieco ponad 1h pod warunkiem że nie będzie jechał ciągnik z nawozem. Do Giżycka mamy już 2h, do Węgorzewa - 2,5h. Bliżej za to (do 1h) do Przasnysza, Kadzidła i Myszyńca. Zatem: nazywajmy ten port właściwie: "Port lotniczy Szymany-Kurpie", a nie "Szczytno-Mazury", bowiem nie koniecznie ktoś będzie w ogóle jechał przez Szczytno. I nie koniecznie pojedzie na Mazury. Na lotnisku w Szymanach totalnie nic nie skorzystają mieszkańcy Elbląga, Ostródy, Iławy, którzy w łatwiejszy i szybszy sposób dojadą do Gdańska czy Warszawy.

Ktoś zapyta: A może da się zatem zarabiać na klientach z północnej części województwa mazowieckiego? Po pierwsze: port lotniczy to nie samo zarabianie na opłacie lotniskowej i sprzedanych tam błyskotkach w tax-free, tylko warunek rozwoju innych gałęzi gospodarki. Po drugie: kto za to płaci? Warmińsko-mazurskie! Po trzecie: budowa portu lotniczego w Modlinie tj. na północ od Warszawy automatycznie zwiększy dostępność wielu tanich linii lotniczych dla mieszkańców Ostrołęki i okolic. Zresztą, jak tak dalej pójdzie to Warmiacy też będą ważna grupą klientów Modlina. Już dziś media podają że jest tam szansa na 40 kierunków lotów!

piątek, 21 października 2011

Żółte papiery za żółte bariery?


Zajrzeliśmy na serwis http://www.fro.net.pl/zoltabarierka/
I warto było. Wstawianie tych rur w tak nonsensownych miejscach zmusza do postawienia kilku pytań:
1. Kto za to płaci?
2. Kto na tym zarabia?
3. Kto wymyśla te idiotyczne lokalizacje?

środa, 19 października 2011

Olsztyn jak białoruskie Baranowicze?

fot. www.kolumber.pl

Przebudowy układu komunikacyjnego Olsztyna wskazują, że autorzy tych koncepcji zatrzymali się na poziomie wiedzy jaką włożono im do głów w latach 70tych. Koncepcje wprowadzania ruchu samochodowego do centrów miast, realizowano z powodzeniem w latach 70-tych. Budowano wtedy szerokie trasy prowadzące do śródmieścia (oczywiście nie tylko w Olsztynie), skutki czego odczuwamy do dzisiaj. Tak mówiła nieskomplikowana teoria – mamy więcej samochodów, budujmy więc szerokie drogi.
Tymczasem w bardziej od nas cywilizowanych krajach europejskich już od dawna dąży się do wyprowadzania ruchu poza centra, a nawet poza teren miejski. Jeśli najkrótsza droga z A do B (punkty leżą na przeciwległych krańcach miasta) prowadzi przez centrum, to oznakowanie wypycha nas na drogę przelotową omijającą centrum szerokim łukiem. To nic, że jest dalej. Wjazd do miast jest przecież świadomie utrudniany, a kierowca musi liczyć się z tym, że zyska na czasie korzystając z komunikacji miejskiej, a jeśli wjedzie samochodem to utknie. Tymczasem do Olsztyna ta wiedza nie dotarła. Nasi spece od komunikacji dedukują po staremu. Za duży ruch? Budujmy szersze drogi – najlepiej niech wszystkie prowadzą do Ratusza! W ten sposób przyciągani są kolejni zmotoryzowani i nowe drogi robią się za wąskie. Proces możemy powtarzać wielokrotnie. Dodajmy jeszcze olsztyński ewenement urbanistyczny – centrum handlowe Alfa przy głównej ulicy, cel dla tysiący samochodów i miasto dusi się od aut i spalin.
Ostatnie „udane” i epokowe tego typu realizacje (Limanowskiego, Wojska Polskiego) są znakomitym przykładem jak dobić stare, wąskie ulice, które powinny obsługiwać najwyżej ruch lokalny. W ten sposób niejedna, zadrzewiona, pełna olsztyńskiego klimatu ulica przekształciła się w kolejną przelotówkę dla rosyjskich TIRów. Podobny los czeka ulicę Partyzantów.
A co z pasem startowym lotniska w który przekształcono Al. Piłsudskiego likwidując przejście dla pieszych pod Alfą?
A tymczasem nam marzy się, plac pod Ratuszem jako wolny od samochodów deptak. Niestety, są przecież plany poszerzenia ulicy Pieniężnego, więc plac Jana Pawła II zostanie zapewne wyasfaltowany w całości, tak aby zwiększyć przepustowość skrzyżowania. Strach pomyśleć ile asfaltu w centrum można będzie wylać.

Należy zadać więc pytanie czy chcemy aby centrum Olsztyna wyglądało tak:
fot. http://www.perkowitz.com

Czy tak?

fot. http://www.gruene-mannheim-mitte.de

poniedziałek, 17 października 2011

Tyłem do rzeki

Rzeki od zawsze związane były z gospodarką. Były i poza Olsztynem w większości ciągle są. Oczywiście Łyna to nie Wisła czy Ren. Kiedyś wprawdzie spływano nią drewno, o czym przypomina Andrzej Małyszko organizując z Rusi dwubój flisacki, ale dziś rzeką nic się nie transportuje. Ciekawe turystyczne wykorzystanie Łyny, ale i Wadągu oraz Kortówki i paru potencjalnych kanałów pojawia się w projekcie "Kajaka Miejskiego". O zagospodarowaniu rzeki napisano już całkiem sporo prac na AR-T, a później UWM, ale do dziś rzeka jest raczej... jakimś tam elementem który podraża inwestycje drogowe bo trzeba budować przez nią mosty.

Łyna może być atrakcją turystyczną i to jest jeden z argumentów żeby coś z nią zrobić. Jednak nie mniej ważnym jest także atut, jaki niemal każda rzeka ze sobą niesie, a Łyna na terenie Olsztyna jak najbardziej też. Rzeki w większości swoich biegów (poza wodospadami) płyną po bardzo wyrównanym terenie, a rzeki to nie tylko wodne ciągi komunikacyjne, ale przy okazji to w większości także jej płaskie brzegi, które sprawiają że świetnie można poprowadzić tamtędy inne ciągi komunikacyjne. Kiedyś wymyślono że nad Wisłą w Warszawie poprowadzi się szeroką Wisłostradę, bo budować dało się szybko i tanio. Zapomniano jednak o tym że puszczając tam samochody, w tym ruch tranzytowy zaprzepaszcza się szanse rekreacyjne. Z Łyną jest nieco inaczej, bo tu jest miejsce na ścieżki piesze i rowerowe, za to nie ma na samochody. I bardzo dobrze że puszczenie wzdłuż Łyny czteropasmówki blokuje nośność terenu, bo znając rozmach i podejście naszych drogowców taka nowa Sikorskiego już tam byłaby planowana. W Olsztynie jest niestety tak, że jak nie dla samochodów tzn. że nie warto.

Można sobie wyobrazić (niektórzy jednak nie potrafią) że piesze szlaki wzdłuż Łyny byłyby dość atrakcyjne (już rzeka sama w sobie daje pozytywny efekt wizualny, który jest potrzebny w trakcie spaceru). Z kolei ścieżka rowerowa mogłaby być wykorzystywana nie tylko do rekreacji! Takie uproszczenie funkcji rowerów próbują nam wmówić odpowiedzialni za budowę ścieżek, a właściwie "brak budowy ścieżek".

Foto: Pod mostem na Tuwima Przykład ścieżki która mogłaby powstać praktycznie z Osiedla Generałów do Śródmieścia pokazuje że codzienne dojeżdżanie do pracy rowerem może być atrakcyjne nie tylko pod względem finansowym i zdrowotnym, ale też może dawać oszczędność czasu. Dziś, pomimo beznadziejnie zaprojektowanego mostu przy ulicy Tuwima, ciągle da się poprowadzić ścieżkę wzdłuż Łyny z Osiedla Generałów z odnogami do Jarot i Nagórek tylko z jednymi światłami po drodze (na Tuwima właśnie). Dziś bowiem to właśnie decyduje o wydłużeniu czasu przejazdu rowerem. Przy Łynie tych "spowalniaczy" by nie było!

Niestety, urzędnicy (mędrcy z demokratycznego wyboru, planiści, drogowcy) głównie proponują rozwiązania polegające na budowaniu ścieżek przy okazji budowy i przebudowy ulic. Trasa rowerowa wzdłuż ulicy Obiegowej? Ludzie! Chyba jednokierunkowa od Obserwatorium do Pstrowskiego! Ścieżka o której ostatnio głośno tj. ta w ciągu ulic Nowowiejskiego i Konopnickiej? Fajnie że jakaś ścieżka powstaje, ale ta akurat będzie uczęszczana przez wyczynowców i młodych zdrowych ludzi, czyli niewielu. Ilu ze starszych osób wjedzie Nowowiejskiego pod górkę bez zawału? A Łyna? Niestety jakoś nie może się doczekać ścieżki, a szkoda bo byłby to naprawdę fajny szlak nie tylko rekreacyjny, ale i komunikacyjny.

Poniżej przykładowa podróż w godzinach szczytu: z ul. Gen. Hallera / róg Grota Roweckiego do Śródmieścia (Alfa)
Samochodem (5,6 km): ok. 28 minut
Autobusem + pieszo na/z przystanku (ok. 5,6 km): ok. 45 minut
Rowerem: wzdłuż obecnych tras (ok. 5,0 km, w tym: 7 sygnalizacji świetlnych i solidna góra wzdłuż ul. Kościuszki i lekka na Sikorskiego): ok. 55 minut
Rowerem: ścieżką przy Łynie (ok. 4,3 km, w tym: jedna sygnalizacja świetlna): 16 minut

środa, 12 października 2011

Wiadukt kryzysowy

Od dłuższego czasu walczę z piszącymi o powstałym nowym wiadukcie nad torami kolejowymi, że to "wiadukt łączący Aleję Wojska Polskiego z Aleją 1-go Maja". Moim skromnym: jeśli już z Al. Wojska Polskiego (jeśli nie: Artyleryjską) to bardziej on łączy ulicę Marii Skłodowskiej-Curie, ewentualnie: Partyzantów.


W Olsztynie zaprojektowano nowy wiadukt w miejsce starego, mimo iż do większych zmian w tym temacie była świetna okazja. Już Niemcy przed wojną planowali wiaduktem połączyć oba odcinki Hindenburg-Strasse tj. dzisiejszych ulic 1-go Maja i Wojska Polskiego. Po wybudowaniu wiaduktu w innym niż pierwotnie zakładano miejscu (tak wybudowali, bo zabrakło pieniędzy w wyniku powstałego kryzysu gospodarczego) nieliczne pojazdy musiały nadrabiać drogi. No ale wtedy opłacalność takiej inwestycji była zupełnie inna: dziś wiadunktem przejeżdża nie kilkanaście koni, a kilkanaście tysięcy samochodów. Przez taki kryzysowy wariant wiaduktu Niemcom mało racjonalne wydawało się z czasem utrzymywanie jednej nazwy dla rozdzielonej ulicy. W 1914 roku Guttstadter-Chaussee na odcinku dzisiejszej 1-go Maja nazwano Hindenburg-Strasse. Na marginesie: 19 lat później odcinek dzisiejszej Wojska Polskiego przemianowano na Adolf Hitler Strasse.

Oczywiście fajnie by było gdyby dziś nowy wiadukt połączył właśnie dwie życzeniowe aleje np. podziemnym przejazdem w linii prostej. To droższe rozwiązanie dla inwestora, ale zdecydowanie tańsze w użytkowaniu przez mieszkańców. Tym bardziej jeśli przy okazji przekopu ucywilizowałoby się przejście dla pieszych, które dziś przypomina zejście do piwnicy a nie przejście piesze które łączy dwie znaczne części Olsztyna. Zresztą przy okazji budowy, ściany tunelu już były zagrożone, cudem przejścia nie zamknięto. Jak już Artyleryjską puszczą tiry to przejście trzeba będzie zamknąć - zakład?

Trzeba wiedzieć, że korki które powstały przy okazji budowy łatwiej mogłyby być zlikwidowane właśnie gdyby wybudowano przejazd na wprost, a nie slalom który zafundowali nam już przed wojną Niemcy. Dla jadących Aleją Wojska Polskiego przydałaby się wtedy skorelowane światła przed torami i za nimi ("tiaaa nie możliwe" już słychać przy Szrajbera). Byłyby to dwie współpracujące ze sobą sygnalizacje w miejsce dwóch bardziej oddalonych od siebie i - co jest dużym minusem wprowadzanego rozwiązania - jednym opierającym się na dużym strumieniu skręcających w lewo. Z czym to się wiąże w Olsztynie? Wiadomo, kolejne ok. 2:30 czekania na zielone na skrzyżowaniu z ruchem zegarowym. Przejazd bez slalomu ograniczyłby kręcenie dla jadących do centrum nową Artyleryjską, choć jakoś specjalnie na tym by nie zyskali. Ale, o czym tu mówić skoro obwodnica Śródmieścia będzie wpadać do Śródmieścia (czyt. Artyleryjska do czteropasmowej (!) Partyzantów).
Ale wróćmy na razie do tych co jadą z północy. Ile za nowy olsztyńsko-unijny slalom płacą?

Różnica w dwóch wariantach wynosi ok. 193 metry. Dla jeżdżących 5 dni w tygodniu do pracy i z powrotem plus np. jeden raz do centrum w weekend daje to 111 km rocznie, przy spalaniu minimum 12 l / 100 km, bo przecież to po mieście i głównie ruszanie i zatrzymywania. Jakby nie patrzeć jakieś 68 zł rocznie jeden samochód traci na samym paliwie. Samochodów przejeżdża, no właśnie ile? Obstawiam, że ponad 20 tys. na dobę. Daje to koszty ok 1,4 mln zł rocznie. A przecież inwestycja taka jest planowana na -dziesiąt lat. Zatem...

Kalkulacji nie ma. Liczy się tylko to, że to MIASTO pozyskało fundusze unijne i to MIASTO je wydaje, i to MIASTO o nich decyduje. Mieszkańcy się nie liczą, konsultacji nie trzeba prowadzić, albo się je prowadzi w ten sposób, że urzędnicy "rozmawiają do mieszkańców".

A może chodzi o co innego? Czyli puszczenie tranzytu z Artyleryjskiej w Partyzantów jak najkrótszą drogą? Zatem nazywajmy rzeczy po imieniu: Partyzantów będzie drogą tranzytową! A w całej tej inwestycji miejskiej chodzi o ruch Artyleryjska - Partyzantów - Limanowskiego.

wtorek, 11 października 2011

Wielki świat nad Olsztynem :)

Kiedyś, widząc nieustannie przemieszczające się nad Olsztynem na dużej wysokości samoloty i liczne smugi kondensacyjne zastanawialiśmy się z kolegami kto i po co nad nami lata. Przeważała opinia, że są to samoloty wojskowe i najprawdopodobniej radzieckie :) Inna teza głosiła, że to loty pasażerskie do Moskwy...
Obecnie temat ten można bliżej zinwestygować dzięki portalowi flightradar24.com.
Jak wynika z obserwacji nad Olsztynem przebiega między innymi korytarz lotniczy łączący kraje azjatyckie z Europą Zachodnią. Rejsy te w celu zredukowania krzywizny Ziemi, nad którą muszą przelecieć odchylają się dość mocno na północ.
Stąd też częstymi goścmi nad Olsztynem są czterosilnikowe kolosy jak Boeing 747 czy Airbus A380 łączące przeważnie miasta europejskie Paryż, Londyn, Frankfurt, Amsterdam z głównymi centrami Azji takimi jak Hong Kong, Seul, Tokio, Osaka, Pekin, Szanghaj.


Przykładowo poniżej widać Airbusa A380 linii Lufthansy lecącego z Pekinu do Frankfurtu nad Menem.


 400 kilometrów za nim leci kolejny, trochę już mniejszy Airbus z Osaki do Frankfurtu.

Podsumowując , Olsztyn leży na jednym z ważniejszych obecnie szlaków transportowych na świecie, szkoda tylko, że korzyści z tego raczej nie wystąpią.

piątek, 7 października 2011

Przyjechali i pozastawiali

Społeczność uniwersytecka Kortowa otrzymała Nagrodę Specjalną w plebiscycie „7 nowych cudów Polski" organizowanym przez magazyn „National Geographic Traveler" jak donosi serwis UWM i lokalne media. Większość z nich rozpływa się także w zachwytach nad studentami uczelni, przykładowo jeden z lokalnych portali komentuje: "Kortowo nie jest cudem, ale jest nim studencka społeczność!"
I tak to o to zasługi natury, niemieckich budowniczych Kortowa, oraz odbudowujących Kortowo po wojennych zniszczeniach idą w niepamięć, a fetyszem jest społeczność studencka, której poziomom kultury okazywany jest chociażby poprzez sposób parkowania samochodów na terenie uniwersytetu.
A tu panuje całkowite przyzwolenie władz UWM na niszczenie terenów zielonych, blokowanie przejść dla pieszych i skrzyżowań, zastawianie chodników.

Ambicją pewnej grupy studentów jest podjechanie swoim starym golfem jak najbliżej miejsca zajęć, czy akademika, nawet jeśli przy okazji trzeba zaparkować na trawniku. Inna sprawa, że większość tych trawników jest nimi już tylko z nazwy.
Kolejny aspekt tego zjawiska to teren byłego cmentarza niemieckiego w okolicach DS6 i DS4. Chociażby z tego względu władze UWM powinny zadbać o ten skrawek terenu, na którym jeszcze w latach 90tych znaleźć można było ludzkie kości lub płyty nagrobne. W obecnej chwili jest to folwark parkingowy dla wszelkiego rodzaju BLów, WMLów i CBRów. Oczywiście NOSy, NELe i NBRy także dopisują.


Tak to o to ten olsztyński CUD jakim jest Kortowo zalewany jest i dewastowany przez przybyszów nie znających historii miejsca, ale nie potrafiących również uszanować jego estetyki i zasad współżycia międzyludzkiego.

Przedstawione zdjęcia pochodzą sprzed paru miesięcy, ale mamy już sygnały, że wraz z rozpoczęciem roku akademickiego sytuacja wróciła do "normy" i znowu "parkują gdzie popadnie" - także nie omieszkamy ukazać nowych ciekawych materiałów dowodowych w następnych odsłonach.
C.D.N.

czwartek, 6 października 2011

Strefa Specjalnej Troski

Niedługo będzie dyskutowana sprawa opłat za postój w centrum Olsztyna. Dziś opłaty są śmiesznie niskie. Oczywiście zaraz odezwą się zwolennicy teorii, że wszystko powinno być tanie, w tym: opłaty za postój, bo miasto jest biedne. Dlatego właśnie "biedny" musi kalkulować co chwila. Skalkulujmy zatem...

Foto: NO PATI, tak to się nie parkuje! (numery niestety musieliśmy ukryć). Kierowca niebieskiego Forda chyba też nie używa nóg. Dziwi przyzwolenie na parkowanie na chodniku. A co by było gdyby tam ktoś postawił stragan?

Opłaty za postój dziś wynoszą: 1 zł za 30 minut, 1,40 zł za godzinę, 50 zł za miesiąc i 200 zł za pół roku. Opcji jest więcej, ale te są - można powiedzieć - najważniejsze, bo albo ktoś korzysta jednorazowo "na chwilę" i parkuje w centrum by coś tam szybko załatwić i wyjeżdża, albo parkuje codziennie, bo w ten sposób dojeżdża do pracy w śródmieściu. Największym problemem dla miasta jako całości są te samochody, które po prostu stoją całymi dniami i zajmują jakieś 10 m2 każdy. Jak wyliczyć opłatę, która powinna być uiszczana za postój? Ile powinna wynosić cena abonamentu miesięcznego?

Przyjmijmy, że samochód zajmuje jakieś 10 m2 powierzchni przez trochę ponad 8 godzin. Niemal w całości pokrywa się to z godzinami w których strefa obowiązuje. Porównajmy to zatem do czegoś co podobną przestrzeń zajmuje w zbliżonym czasie. Do czego? Każda opcja polityczna mówi o tworzeniu miejsc pracy, przedsiębiorczości itd. Każdy rozumie jak jest ona ważna np. dla walki z podstawowym problemem w naszym regionie tj. z bezrobociem. Każdy kto będzie startował w jakichkolwiek wyborach będzie podkreślał że generalnie to trzeba o nią dbać. Nie wiem co rozumieją pod pojęciem "przedsiębiorczości" ci co mogą ją instrumentami budżetowymi wspomagać, ale przedsiębiorczość to są głównie mikro i małe przedsiębiorstwa, często małe rodzinne "small biznesy". Istotne jest również to, że ci drobni przedsiębiorcy tworzą sobie miejsce pracy, którego często nie mogliby znaleźć licząc na kogoś innego. Pójście na bezrobocie takiego samozatrudniającego się przedsiębiorcy to podwójna strata społeczna: raz że nie płaci wtedy podatku dochodowego, dwa: że trzeba mu ufundować zasiłek dla bezrobotnych.

Zatem, jeśli miasto tak wspiera przedsiębiorczość to spokojnie możemy porównać opłaty parkingowe np. do opłat targowych. W końcu taki stragan zajmuje podobną powierzchnię jak samochód (trochę mniejszą, albo nawet dużo mniejszą jeśli się doliczy że samo miejsce parkingowe nie wystarcza, bo trzeba jakoś dojechać, nawet na samym parkingu).

Ile dziennie płaci handlarz? 8 zł. Ile płaci miesięcznie? 150 zł. Ile za pół roku? 900 zł. Nie ma bowiem żadnych zniżek, tak jak to ma miejsce w przypadku opłat za parkowanie. Gdyby taką możliwość miał, z pewnością skorzystałby z półrocznego abonamentu. W takim wariancie kieszeń kierowcy dziennie staje się lżejsza o złotówkę i 11 groszy. Przedsiębiorcę, zawsze 8 zł.

Gdyby cena za parkowanie opierała się na kalkulacji w podobny sposób jak w przypadku tak "wspieranej przedsiębiorczości" to wynosiłaby nie 50 zł miesięcznie, a 240 zł. I tyle powinna wynosić. Czym bowiem różni się zajęcie przestrzeni publicznej przez samochód od ustawionego straganu?

poniedziałek, 3 października 2011

Ile kosztują nas enklawy przyurzędowe?

Radni mieli dyskutować na temat opłat w strefie parkowania, ale przyznali się, że są nieprzygotowani. Przygotowani do podwyżek będą dopiero po wyborach. Tymczasem nic nie stoi na przeszkodzie żeby już dziś uzupełnić luki które w strefie płatnego parkowania występują.

Troska o portfel kierowców wyrażana jest bowiem nie tylko poprzez utrzymywanie sztucznie niskiej ceny za parkowanie w strefie płatnego postoju, ale także poprzez utrzymanie enklaw przyurzędowych, a konkretnie dwóch: jednej na placu przy pomniku Dunikowskiego, czyli popularnych Szubienic i drugiej na parkingu za ratuszem. Przy czym ten drugi to jest całkowite zawłaszczenie przestrzeni publicznej poprzez ogrodzenie i oszlabanowanie placu na ok. 80 miejsc postojowych. Już totalną hipokryzją było wyłożenie trawy za ratuszem podczas ostatniego Park(ing) Day. Trawa została ułożona niby na terenie parkingu, ale nie na wyznaczonym miejscu do parkowania, lecz na chodniku już prowadzącym do budynku. To pokazuje sposób myślenia odpowiedzialnych za transport w ratuszu.

Ale... nie o tym. Wyliczmy: ile te dwie enklawy nas kosztują?

Za ratuszem ok. 70 miejsc parkingowych, przy Szubienicach: 140 samochodów stoi zaparkowanych na zabytkowych płytach z byłego mauzoleum Hinderburga. To darmowy parking z którego korzystają pracownicy urzędów marszałkowskiego i wojewódzkiego. Oczywiście teoretycznie parking jest dostępny dla każdego, tyle że kto w Śródmieściu zaczyna (i kończy pracę) przed urzędnikami? Zresztą pod nich też są ustalone godziny w których strefa obowiązuje tj. do godziny 16:00 (a w piątki do 15:00).

Biuro Strefy wskazuje że w Olsztynie znajduje się 2200 miejsc (informacja za GW). Przychód ze strefy rocznie wynosi ok. 2,6 mln (dane z 2010 r.), a więc obie przyurzędowe śródmiejskie enklawy które dają łącznie jakieś 220 miejsc powinny generować przychód w wysokości ponad 10 tys. złotych miesięcznie. I tyle nas, podatników kosztują. Podobnie można szacować jeszcze koszty utrzymania parkingu na placu Roosevelta (na przeciwko MZDiM), choć ten w porównaniu do Szubienic to pikuś.

PS. Jakiś czas temu enklawa, choć nie przyurzędnicza, istniała także na dziurawej działce przy Nowowiejskiego. Zlikwidowano ją ponad rok temu, a ostatnio Miejski Zarząd Dróg i Mostów planuje włączenie do strefy właśnie placu przy pomniku autorstwa X. Dunikowskiego. Drogowców można zrozumieć jeśli chodzi o łatanie tych dziur, choć ciężko zrozumień brak konsekwencji jeśli chodzi o okolice Szrajbera. Same władze miasta już ciężej zrozumieć jeśli chodzi o sam Plac Dunikowskiego, bo to w końcu plac a nie parking tak naprawdę, a parkingiem stał się tymczasowo.

Dwie plomby już wstawione (druga powinna być wkrótce), a co z enklawą za ratuszem? Wprawdzie to nie leży w gestii MZDiM, ale szef Urzędu Miasta mógłby to zmienić dosyć szybko. W końcu przykład idzie z góry.

sobota, 1 października 2011

Nie będzie niczego

W województwie warmińsko-mazurskim będzie realizowany program... Kononowicza Krzysztofa (bo w tej kolejności się przedstawia), czyli "nie będzie niczego" i to niezależnie od tego, która partia polityczna wygra nadchodzące wybory. Takie wnioski można wyciągnąć z odpowiedzi których udzieliły sztaby wyborcze poszczególnych ugrupowań w ankiecie Gazety Wyborczej.

Oczywiście odpowiedzi już na wstępie są skazane na porażkę jeśli partie będą się trzymać sztywnych ram geograficznych nadanych przez reformę administracyjną z 1998 roku. "Warmia i Mazury" to już najczęściej "Warmiaimazury", tak jakby krainy te były do siebie podobne, a przecież różni je bardzo wiele i promować je trzeba w różny sposób. Ba, pomysły na nie muszą być różne.

Czytając wypowiedzi przytaczane przez GW zaskakuje to, że nikt nie zwrócił uwagi na to że przykładowo w Mikołajkach, Giżycku czy Węgorzewie turystyka faktycznie ma jakiś sens i tam można zaryzykować stwierdzenie że miejscowości te będą z niej żyły, a z pewnością można powiedzieć że będzie główną gałęzią gospodarki lokalnej. Do tego szeroko prowadzona kampania "Mazury cud natury" jednoznacznie wskazuje na Mazury właśnie, a nie Warmię. Zapewnienia polityków w wywiadach, że "to tak domyślnie chodzi o całe województwo" jest totalną ściemą! Turysta pojedzie "na Mazury" i na nie trafi. Nikt nie jedzie "wypoczywać w województwie warmińsko-mazurskim", albo nie "biwakuje na Warmii i Mazurach", bo albo jest na Warmii albo jest na Mazurach, przy czym częściej trafia na Mazury. Warmia nie jest promowana, a i gęstość zaludnienia w tej części województwa nie daje szans by z tych jezior mogli wszyscy, albo chociaż znaczna część, wyżyć.



Wracając do tych odpowiedzi z ankiety: na turystykę stawiają niemal wszyscy! Najmocniej akcentuje to Ruch Palikota, bo nie wskazuje nawet żadnego innego kierunku. Na zupełnie drugim biegunie, ku mojemu zaskoczeniu, znalazł się PiS, który jednoznacznie stwierdza że "turystyka się nie sprawdziła" i trzeba postawić na przemysł. Fajnie, szkoda tylko że politycy PiS nie dodali jaki to ma być przemysł, bo przemysłem teraz jest niemal wszystko. W przeprowadzonej zabawie wpisuję zatem PiSowi punkty przy różnych gałęziach przemysłu, ale nie turystyce i rolnictwie. Pozostałe partie jak mantrę powtarzają: turystyka, rolnictwo, lasy.

Z uwagi na fakt iż mało prawdopodobne by jedna partia była w stanie sama utworzyć rząd, każdej partii przypisuje jeden głos. I w ten sposób wychodzi, że dalej będzie to co jest, nic nowego: turystyka, która jak dowodzi jacOL (Pomysł na Olsztyn?) nie utrzyma np. Olsztyna. Dalej mamy gospodarkę leśną, rolnictwo, czyli... co tu dużo gadać: rozwój gospodarczy nam nie grozi, bo ile można się rozwijać bazując na drewnie, którego zresztą znaczna część musi przecież pozostać w lasach, które to są "zielonym płucem Polski" przecież. O ile można zwiększyć efektywność rolnictwa i jakie daje to szanse regionowi skoro za grosze można je kupić na nieodległych rynkach zagranicznych.

W "Raporcie o innowacyjności polskiej gospodarki", jej autorzy wyraźnie mówią o tym, że dziś wygrywa ten który opanuje wiedzę, zacznie patentować i na wdrożonych innowacjach zarabiać i to dwukrotnie, najpierw sprzedając wytworzone dzięki innowacjom dobra, a później odsprzedając po kilku(nastu) latach przestarzałe już technologie do krajów które nie nadążają za pionierami innowacji a są jedynie odtwórcami.

Rolnictwo i turystyka to jest całkowicie odmienny biegun. To są działy gospodarki które są tłem rozwoju, a nie umożliwiają postęp cywilizacyjny. Na tym da się wycisnąć 1,5% - 2,5% wzrostu PKB rocznie, ale opierając się na takim wzroście cofamy się, a różnica w poziomie gospodarczym w stosunku do np. województwa Kujawsko-Pomorskiego, bo nie będę porównywał do Warszawy czy Trójmiasta, będzie się tylko powiększać.

"Przemysł", który przez wielu utożsamiany jest z dużymi fabrykami co to dają dużo miejsc pracy jest dobry, ale musi opierać się na lokalnych innowatorach i zbudowanej lokalnie kulturze innowacyjności (programy edukacji szkolnej zachęcające do nieszablonowych działań, powszechne dodatkowe zajęcia pozaszkolne, programy studiów związane z małymi badaniami i konkursami badawczymi, współpraca nauki i biznesu poprzez określenie wspólnych pól do współpracy, promowanie kreatywności i pomysłowości w mediach).

Era przemysłowa się skończyła! Dziś liczy się know-how. Fabryki, które są jedynie odtwórcami, a nie opierają się na "lokalnych, ale globalnych" jednostkach badawczych i rozwojowych są przenoszone coraz dalej na Wschód.

Co będzie gdy jedyna duża fabryka w mieście zostanie przeniesiona na Ukrainę czy do Chin, a do tego lato będzie deszczowe? Obudźmy się!