niedziela, 28 października 2012

Olsztyński punkt widzenia i punkt siedzenia


Bardziej zorientowani w olsztyńskich realiach czytelnicy mówią nam, że problematyka poruszana w artykułach wskazuje na brak zrozumienia sytuacji i motywów postępowania drugiej strony - czyli tych o których piszemy. Idąc dalej polecają abyśmy wczuli się w skórę olsztyńskiego pana i wójta i spojrzeli na świat z ich strony.

W związku z tym dzisiejsza próba kilku ostatnich wydarzeń z obszaru gospodarczego w Olsztynie oczami głównych aktorów olsztyńskiego matrixu. Postaram się dokonać próby przedstawienia tych wydarzeń z perspektywy bloga - czyli podchodząc do tematu z punktu widzenia logiki i interesów "ogółu" a dla porównania spróbuję zdiagnozować odczucia i motywacje matrixu dla każdej z opisanych sytuacji. Oczywiście jest to tylko pewna próba, nie wiemy czy naprawdę tak jest. Poniżej hipotetyczna analiza trzech wiadomości z ostatnich dni.

1. Jarmark świąteczny tylko w weekend, bo nie ma dotacji unijnej na jego organizację (link

Wariant 1: Podejście logiczno-zdroworozsądkowe.
Jarmarki lokalne do dziś służą wykładowcom uczącym studentów na I roku studiów ekonomicznych do wyjaśnienia idei wolnego rynku. Jarmark to esencja takiego rynku - spotykają się producenci/sprzedawcy i klienci. Następuje przepływ dóbr i pieniądza. Wszyscy na tym korzystają, jedni zarabiają inni zaspokajają swoje potrzeby materialne. Jarmarki świąteczne to w Niemczech wielki biznes szacowany na 5 mld Euro rocznie. Jarmark to pewien szczególny rodzaj handlu i nie rozumiem, czemu brak dofinansowania z Unii nie pozwala nam handlować? Czy targowisko na Grunwaldzkiej powstało za pieniądze unijne? Oczywiście nie, w czym więc problem?

Wariant 2: Podejście matrixowe
Jarmark to taki kolejny rodzaj imprezy wynalezionej przez człowieka z ratusza (facet był w Niemczech i odkrył proch - czyli napił się Gluhweina a potem sprzedał to w Olsztynie jako swój pomysł).

Jarmark to okazja abyśmy wypromowali się jako Ci, którzy coś robią dla miasta i uzasadnili swoje istnienie. Dlatego jarmark nie może być rynkiem w sensie ekonomicznym, musi to być odgórnie zaplanowane i sterowane przez nas wydarzenie. Co więcej my powiemy kto i na jakich zasadach tam wystawi stoisko a także my wydamy pieniądze unijne na organizację - są więc szanse na jakieś dodatkowe korzyści. Jeśli nie ma dodatkowych 700 tys. z Unii na jarmark to nasza korzyść nie jest na tyle duża aby całą imprezę organizować.

Komentarz: przy takim podejściu już niedługo może się okazać, że bez środków unijnych nie wybudujemy żadnej drogi, nie wyremontujemy żadnego zabytku, nie kupimy nowego autobusu a na koniec zamkniemy sklepy spożywcze - bo Unia nie dofinansuje.
 

2. UWM pozyskał pieniądze na projekty dla biznesu i za te pieniądze pracownicy UWM odbędą staże w firmach i opracują pomysły na wsparcie biznesu tych firm. (link)

Wariant 1: Podejście logiczno-zdroworozsądkowe.
Współpraca na linii nauka- biznes, której w naszym kraju nie ma polega na tym, że prywatny kapitał wspiera uczelnie w prowadzeniu badań, z których to wyników badań potem korzysta. Tak jest na przykład w USA i to tam rozkwitają najlepsze uczelnie. Dotowanie uczelni po to aby pracowała dla potrzeb biznesu nadal jest po prostu oddalonym od potrzeb rynku dotowaniem jakbyśmy tego nie nazwali. Naukowiec zostanie opłacony niezależnie od tego czy jego pomysł znajdzie zastosowanie praktyczne w firmie.
 
Wariant 2: Podejście matrixowe
Nie wiadomo czy uczelnia jest w stanie komukolwiek pomóc na tyle skutecznie aby ktoś zapłacił za doradztwo biznesowe czy badania nakierowane na potrzeby biznesu. Załatwmy jakąś kasę z budżetu bądź z projektu unijnego, a wtedy nawet jak pomysły naszych naukowców nie zostaną wykorzystane bo będą słabe to firmy się na to nie obrażą, bo nie będą przecież za to płacić. A, że jakieś środki publicznę zostaną zużyte nieproduktywnie. Trochę ludzi sobie dorobi.

Komentarz : miało być znowu śmiesznie, ale... W realiach polskich przyznać trzeba, że podejście matrixowe jest korzystne dla Olsztyna. Niezależnie od przydatności pomysłu, do miasta i uczelni spłyną jakieś fundusze i zasilą regionalną naukę i gospodarkę. Także nie można się przyczepić - UWM zagrał tak jak system pozwala. A kto wie może faktycznie powstaną jakieś dobre pomysły?


3. Olsztyńska loża BCC wyśle list do premiera postulując m.in. podniesienie poziomu edukacji ekonomicznej społeczeństwa i usprawnienie pracy aparatu skarbowego oraz zakończenie medialnych nagonek na firmy finansowe, zajmujące się pośrednictwem, oraz odbudowanie społecznego zaufania do przedsiębiorczości. (link)
Prezes Olsztyńskiej loży BCC - pan Wiesław Lubiński - fot. www.ro.com.pl

Wariant 1: Podejście logiczno-zdroworozsądkowe.
Olsztyn ma dużo bardziej prozaiczne problemy ograniczające możliwości prowadzenia biznesu i wzorstu gospodarczego niż chociażby zaufanie do przedsiębiorczości. Z kolei troska o firmy finansowe brzmi jak żart, czyżbyśmy utożsamiali nasze interesy z interesami órżnych tam ambergoldów i ołpenfajansów? A co z drogami i połączeniami kolejowymi do Olsztyna? Co z lotniskiem? Co z wysokim bezrobociem w regionie ograniczającym siłę nabywczą klienteli biznesów prowadzonych przez panów z BCC?
 
Wariant 2: Podejście matrixowe
Co jakiś czas musimy się przypomnieć, że istniejemy i że coś robimy. Najlepiej jak będzie to strzał z grubej rury, w Olsztynie to zrobi wrażenie, że piszemy do premiera. Poza tym może media ogólnopolskie podchwycą temat i ktoś usłyszy, że istniejemy? Można by wprawdzie napisać o problemach regionu, ale przecież prowadzimy swoje firmy od 20 lat i jest nam w miarę dobrze. W sumie to po co nam te lotnisko? A nuż przyleci jakiś Poznaniak i założy nam coś konkurencyjnego? Po co nam w ogóle rozwój gospodarczy miasta jeśli miałby oznaczać otwarcie na zewnętrznych inwestorów? Nawet jak nie będą z nami konkurować bo będą to Koreańczycy produkujący telewizory to podkupią siłę roboczą, trzeba będzie Olsztyniakom płacić większe pensje.

Komentarz: krótkookresowo zapewne racja. Poza tym panowie biznesmeni nie są od zbawiania świata, ale od interesów. Ale w ten właśnie sposób podcinają gałąź na której siedzą - biedne miasto = mała siła nabywcza, mały rynek zbytu etc. Czym więcej ludzi wyjedzie z Olsztyna w poszukiwaniu lepszego życia tym mniejsze możliwości biznesowe na przyszłość itd. itp. 

Podsumowując - wychodzi na to, że jakieś ogólnie zgodne, racjonalne działanie dla zwiększenia pomyślności gospodarczej Olsztyna samoistnie nie nastąpi. Zbyt duża jest różnica interesów w potrzebach wszelakich grup, które mają silną pozycję w mieście takich jak urzędnicy, lokalni biznesmeni, uniwersytet, a jeszcze większa jest rozbieżność tych interesów z interesem ogółu mieszkańców. Oczywiście czasami może pojawiać się pewna zbieżność, ale tylko okazjonalna i przypadkowa.  To taki model rodem z socjalizmu - to nic, że ogólnie wszyscy mamy gorzej niż gdzie indziej, ale akurat moja grupa ma lepiej niż większość.

Co więc należy zrobić? Opracować jakiś plan działania dla miasta oparty na sytuacji którą Ronald Reagan opisał nastepująco "wysoka woda podnosi wszystkie łódki". Na ogólnej poprawie sytuacji gospodarczej miasta długookresowo zyskaliby wszyscy. Brakuje tylko lidera, który zebrał by środowiska opiniotwórcze i decyzyjne, stworzył wspólną platformę dyskusyjną i rozpoczął debatę. Środowisko urzędnicze jest w Olsztynie na tyle jałowe intelektualnie, że raczej tej roli nie podejmie. Może więc UWM? 


poniedziałek, 8 października 2012

Beton we mgle niejasności

Dziś gościnnie artykuł Suchara z Forum Rozwoju Olsztyna.

Kilka dni temu potwierdziły się informacje, że dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury w Olsztynie – Marek Marcinkowski będzie nadal stał na czele MOKu. Prezydent uznał, że Marcinkowski, który sprawuje swoje stanowisko już 12 lat powinien nadal je piastować. Mimo iż obecny dyrektor był wielokrotnie krytykowany przez przedstawicieli olsztyńskiej kultury za sposób w jaki kieruje działalnością MOKu, nie stracił zaufania Piotra Grzymowicza. Sam Prezydent jest tak zadowolony z pracy dyrektora, że zwrócił się aż do samego Ministerstwa Kultury z prośbą o przedłużenie kontraktu Marcinkowskiemu bez przeprowadzania konkursu.


Foto: zdjęcie pochodzi z serwisu Olsztyn24.com, a konkretnie z "Myśliwskich fanfar na inaugurację OLA"

Nie zamierzam oceniać, czy Marek Marcinkowski prawidłowo wywiązuje się ze swoich obowiązków, ani też czy powinien dalej zasiadać w fotelu dyrektora. Chciałbym natomiast w niniejszym artykule poruszyć kwestię standardów dotyczących jawności i przejrzystości w działalność władz Olsztyna. Niestety standardów dość niskich.

Czy osoba zatrudniona przez 12 lat i opłacana z publicznych środków nie powinna podlegać okresowej kontroli? Jak wspomniałem, Prezydent Olsztyna ocenia działalność Marcinkowskiego bardzo wysoko. Ponoć na jego temat wypowiadał się pozytywnie związek zawodowy, Polscy Artyści Muzycy, Warmińsko-Mazurski Oddział Polskiego Oddziału Chórów i Orkiestr, a także Klub Plastyków Amatorów "Sąsiedzi" oraz Towarzystwo Muzyczne. Zatem skoro jest tak świetnie, dlaczego nie przeprowadzono konkursu? Przecież tak doskonały kandydat jakim wg. Prezydenta oraz rozmaitych środowisk twórczych jest Marek Marcinkowski, wygrałby w cuglach. Również sam kierownik MOKu ma o sobie doskonałe zdanie. Potwierdza to jego wypowiedź udzielona Gazecie Wyborczej: „w konkursie rzeczywiście nie wziąłbym udziału. Uważam, że jestem zawodnikiem, który zasłużył na prawo do finału bez udziału w eliminacjach.”

Hipotetyczny udział Marcinkowskiego w konkursie oraz brak elementarnej skromności pomińmy milczeniem. Niestety milczeniem nie możemy pominąć faktu, że kierownik ważnej instytucji swój urząd będzie sprawował przez kolejny okres, bez poddania jego umiejętności i dorobku jakiejkolwiek ocenie z zewnątrz. Prezydent nie poczuwa się do tego, aby po 12 latach pracy Marcinkowskiego sprawdzić, czy w Olsztynie nie ma od niego lepszych kandydatów na dyrektora MOKu. Konieczność przeprowadzenia konkursu na kierownika placówki, która zajmuje się wspieraniem kultury w wojewódzkim mieście, powinna być dla Grzymowicza oczywistością, w szczególności, gdy nie wszyscy pieją z zachwytu nad obecnym dyrektorem. Co z tego, że przepisy przewidują możliwość przedłużenia kontraktu w specjalnym trybie? Jak już pisałem, chodzi mi o kwestię standardów, które powinny być w pewnych sytuacjach bezwzględnie przestrzegane. To że Prezydent ma tak dobre zdanie o pracy swojego podwładnego, nie ma żadnego znaczenia, bo w tym wypadku chodzi po pierwsze o samego dyrektora, a po drugie mamy do czynienia z ważną instytucją publiczną jaką jest niewątpliwie Miejski Ośrodek Kultury. I poddając krytyce decyzję Grzymowicza nie trzeba od razu odnosić się do elementarnych zasad demokratycznego państwa oraz używać wielkich słów. Wystarczy powołać się na zwykłą przyzwoitość. Takim przejawem przyzwoitości byłby właśnie konkurs, do którego każdy chętny mógłby się zgłosić i dać pokonać Markowi Marcinkowskiemu (chyba że obecny dyrektor spełniłby swoją zapowiedź i zrezygnował z walki o fotel dyrektora).

Podobny problem z przestrzeganiem standardów dotyczących jawności życia publicznego mają także nasi radni. W olsztyńskich mediach regularnie przerabiana jest kwestia imiennego głosowania w Radzie Miasta. Ostatni raz gorąca dyskusja na ten temat toczyła się w kwietniu bieżącego roku. Radni podebatowali, gazety opisały, a informacji na stronie internetowej Biuletynu Informacji Publicznej o tym, kto i jak głosował nadal nie ma. Rada Miasta urzęduje w wyremontowanym za ciężkie pieniądze budynku, wyposażonym w nowoczesny sprzęt, który bez problemu pozwala na sprawne protokołowanie w jakich okolicznościach i za czyim poparciem zapadła dana uchwała. Brak możliwości sprawdzenia jak głosują radni w poszczególnych sprawach, uniemożliwia kontrolę działalności wybranych przez nas samorządowców. Aby móc w pełni stwierdzić, czy dany radny sprawuje swój urząd zgodnie z naszymi oczekiwaniami nie wystarczy znajomość uchwał, które popierał, czy którym się sprzeciwiał podczas głosowania. Jednakże bez powyższej wiedzy nie jesteśmy w stanie rozliczyć radnych z ich pracy. Nie oszukujmy się - obecny stan rzeczy jest im na rękę i mimo składanych przez nich obietnic nie wierzę, że już wkrótce powszechnie dostępne będą protokoły ze szczegółowymi wynikami głosowań. Przypominam, że nie trzeba żadnej rewolucji. Wystarczy niewielka zmiana statutu miasta, która da mieszkańcom naprawdę wiele. Brakuje tylko woli radnych. I nie chcę roztrząsać, czy problem pozostaje nierozwiązany z winy przewodniczącego Rady – Jana Tandyraka czy innych polityków. Mieszkańców nie powinno to w ogóle obchodzić. Tak jak w przypadku Marka Marcinkowskiego Prezydent zapomniał, że warto być przyzwoitym, tak i radni nie chcą być przyzwoici w stosunku do nas. Staną się dopiero wtedy, gdy będą mieli odwagę ujawnić jak głosują, czyli tak naprawdę zaczną rzetelnie wywiązywać się ze swoich obowiązków.

To jak w niejasny sposób zapadają decyzje w olsztyńskim Ratuszu, można również zaobserwować przyglądając się przebiegowi konsultacji społecznych dotyczących niektórych miejskich inwestycji. W 2011 roku Ratusz rozpoczął konsultacje w sprawie Parku Centralnego. Powstanie parku miała poprzedzić szeroka debata na temat jego przyszłego wyglądu, funkcji itp. Inauguracja konsultacji nastąpiła 25 czerwca 2011 roku, podczas festynu „Zaplanuj Park Centralny”. W trakcie imprezy przeprowadzono ankietę (na zadane pytania odpowiedziało 168 osób), dzięki której Urząd Miasta miał uzyskać wstępną odpowiedź, jak ma wyglądać przyszły park. Ankieta dostępna była również do końca sierpnia 2011 roku w formie elektronicznej. Równocześnie Ratusz zachęcał do przyłączenia się do Grupy Liderów Społecznych, której zadaniem miało być wskazanie kierunków zagospodarowania parku. I na tym historia konsultacji w sprawie Parku Centralnego się kończy, a raczej niespodziewanie urywa. Do powstania Grupy Liderów Społecznych nie doszło, nie wiadomo też, czy wzięto pod uwagę wyniki ankiet. Mimo że na internetowej platformie konsultacji społecznych kilkanaście razy zadano pytania dotyczące dalszego losu dyskusji nad wyglądem nowego parku, do dzisiaj ze strony Ratusza nie padła żadna odpowiedź. A jak dobrze wiemy roboty budowlane za Alfą trwają już od kilku miesięcy, zaś park ma powstać do końca października 2013 roku. Nie mogę powiedzieć, że w tym wypadku Urząd Miasta zapomniał o mieszkańcach. On ich po prostu bezczelnie zignorował.

Podobnie wyglądały tzw. prekonsultacje w sprawie Koszar Dragonów. W czerwcu 2011 roku, w kamienicy Naujacka odbyło się otwarte spotkanie z dr. Andreasem Billertem, specjalistą od rewitalizacji miast. Wykład dr. Billerta miał zapoczątkować cykl spotkań, dzięki którym władze miasta wspólnie z mieszkańcami Olsztyna przygotowałyby koncepcję rewitalizacji zrujnowanych budynków. Trzy miesiące później, na terenie samych koszar miała miejsce konferencja połączona z wystawami i koncertem muzyki elektronicznej. Wszystko po to, aby przyciągnąć Olsztynian, zachęcić ich do udziału w debacie. Sam byłem uczestnikiem tego spotkania i muszę przyznać, że wierzyłem, iż konsultacje będą kontynuowane. Niestety i tym razem srogo się rozczarowałem. W styczniu bieżącego roku Pani Izabela Rudzka z Biura Strategii Rozwoju Miasta, zapewniała na platformie konsultacji społecznych, że „w Urzędzie Miasta Olsztyna trwają prace nad uszczegółowieniem harmonogramu realizacji dalszych etapów procesu rewitalizacji Koszar Dragonów”. Do sprawy Ratusz miał powrócić wiosną, bo jak dalej tłumaczyła Pani Izabela „miesiące zimowe nie są zbyt dobrym okresem na wszelkie spotkania, szczególnie plenerowe”. Jak widać wiosna i lato w tym roku nie okazały się sprzyjające dla olsztyńskich urzędników. Od stycznia Urząd Miasta milczy w sprawie koszar.

Oczywiście ktoś mógłby uznać, że Ratusz i tak robi nam łaskę, że w ogóle chce dyskutować z mieszkańcami o pewnych inwestycjach i mimo niedokończonych konsultacji powinniśmy się cieszyć, że przeprowadzono jakiekolwiek spotkania z mieszkańcami. Mnie jednak takie tłumaczenie nie zadowala. Wolałbym, aby konsultacje w sprawie Parku Centralnego czy Koszar Dragonów w ogóle się nie odbyły. Ratusz zaoszczędziłby dzięki temu nasz czas i co najważniejsze nasze pieniądze.

Tak naprawdę nie wiemy, po co w ogóle odbyły się wspomniane konferencje, festyny, wykłady. Nie mamy pojęcia, co olsztyńscy urzędnicy dzięki nim zrozumieli. Czy wnioski mieszkańców dotyczące zagospodarowania Parku Centralnego zostaną uwzględnione? Czy pracownicy Ratusza nauczyli się czegoś nowego podczas popołudnia spędzonego na debacie w koszarach? Pewne jest jedno – pieniądze zostały wydane. Nie dysponujemy przecież żadnymi oficjalnymi dokumentami (a przynajmniej ich nie opublikowano), które podsumowałyby przeprowadzone „pseudokonsultacje”. Sprawa się rozmyła i po roku mało kto pamięta, że pewnej ciepłej soboty Ratusz zorganizował rodzinny festyn, który ponoć miał jakiś cel.

Zdaję sobie sprawę, że podobnych przypadków jest o wiele więcej. Opisany problem nie dotyczy tylko Olsztyna. Martwi jednak to, że nie dopominamy się o przejrzystość w życiu publicznym. Dzięki temu rządzący czują się coraz silniejsi, nie mają skrupułów, aby podejmować decyzje z naruszeniem pewnych niepisanych zasad.

Niektórzy mogą zapytać, co w takim razie robić? W sprawie Parku Centralnego wystarczyłoby zapytać na platformie konsultacji społecznych, dlaczego konsultacje nie są kontynuowane?
Owszem, takie pytania się pojawiały, lecz zadawało je nieustannie kilka tych samych osób, które są Ratuszowi doskonale znane. W sprawie Marcinkowskiego można wysłać mejla Prezydentowi. Zapewniam, że gdyby na skrzynkę Grzymowicza trafiło nawet kilkadziesiąt listów wyrażających niezadowolenie ze sposobu w jaki podjęto decyzję o przedłużeniu kadencji dyrektora MOKu, byłby to pewien znak, że mieszkańcy patrzą władzy na ręce.

Wiem, że wielu z naszych lokalnych polityków nie zmieni się pod wpływem krytyki mieszkańców, czy społecznego ostracyzmu. Wystarczy jednak, jeśli będą mieli oni poczucie, że nie tylko przyglądamy się ich działaniom, ale potrafimy wyrazić naszą dezaprobatę, gdy zachodzi taka potrzeba. Olsztyńscy rządzący muszą zdawać sobie sprawę z tego, że sposób w jaki podejmują decyzje ma istotny wpływ na to, czy otrzymają mandat w kolejnych wyborach. Nie możemy wymagać, aby nasze pieniądze za każdym razem były wydatkowane w mądry sposób, czy też aby stanowisko dyrektora miejskiej instytucji było obsadzane w wyniku rzetelnie przeprowadzonego konkursu, skoro nie rozliczamy samorządowców ze stylu ich działań.

czwartek, 4 października 2012

Co z tym miastem?

Minął już ponad rok odkąd pojawił się pierwszy post na tym blogu i rozpoczęliśmy swoją działalność. O działalności tej mogę powiedzieć, że oceniamy ją jako umiarkowany sukces (jeśli ktoś ma inne zdanie to proszę napisać:), o czym świadczą przede wszystkim:
  1. Statystyki ruchu, czyli ponad 90 tysięcy odsłon stron na blogu
  2. Oburzenie oponentów - docierają do nas sygnały, że nie jesteśmy zbyt lubiani w środowisku olsztyńskiego matrixu, oczywiście nie popadamy w euforię, dobrze wiemy, że ten najtwardszy rdzeń matrixu, z którego myślimy, że się śmiejemy, śmieje się właśnie z nas. Taka to już uroda wszelkiego rodzaju zabetonowanych układów, można im wytknąć niekompetencję i głupotę a układ i tak się śmieje, bo wie, że nic mu nie grozi
  3. Pojawiające się zaczątki otwartej dyskusji o Olsztynie - przyczyniliśmy, się do tego, że w mieście powstały pewne inicjatywy, które otwierają mieszkańcom oczy. Dotychczas przecież obowiązywała jedyna słuszna opinia, że "Olsztyn jest piękny" i "Olsztyn kocham|. Można było mówić tylko o jeziorach, lasach i rewelacyjnym uniwersytecie a nie zauważano "żółtej barierki", grobowca przy ratuszu, tandetnych bannerów, styropianu przykrywającego stylową czerwoną cegłę, a przede wszystkim nie zauważano dziwactw, niekompetencji i mierności naszych władz.

Stąd też pomysł na blog, chcieliśmy pokazać, że nie jest idealnie, że nasze miasto traci pewną szansę na zmianę cywilizacyjną. Gdy inne miasta prą do przodu, my kręcimy się w kółko albo stoimy. Co z tego, że pozyskujemy jakieś środki unijne, skoro w dzisiejszych czasach każde miasto je pozyskuje? U nas realizowanie przez urzędników codziennych obowiązków związanych z wnioskowaniem o unijne dotacje urasta do rangi epokowych zasług. Ale nadal omija nas sieć dobrych dróg, sieć sprawnych połączeń kolejowych, lotnisko chcą nam wybudować w dalekim lesie, zarabiamy mało na tle kraju, ceny benzyny mamy wysokie, w mieście brakuje interesujących możliwości pracy dla młodych ludzi, nie pojawiają się też żadni inwestorzy. Czyli w praktyce cofamy się. Jedyne co kwitnie to urzędy, które opanowały centrum miasta. Olsztyńskie aspiracje pokolenia "postUWM" to "załatwienie" sobie pracy w którymś z gmachów przy Al. Piłsudskiego albo wyjazd...

Najbardziej żenujące w tym wszystkim jest to, że władze lokalne kreują wirtualny obraz zupełnie odmienny od rzeczywistości widocznej gołym okiem. Do tego  różnego rodzaju "autorytety" kreślą obraz bajkowej krainy, rozwijającej się, modernizującej, przyjaznej mieszkańcom - zupełnie jak Tatarstan ! (pisaliśmu o tym TU Tatarstan)

Na dokładkę miasto zostało pokarane Przyspieszaczem. Przyspieszacz banalnymi osiągnięciami chwali się jak habilitacją. Zapomniał biedaczek, że zdobycie betonu problememy było za komuny, w której on zdaje się tkwi mentalnie. Teraz zabetonowanie kawałka trawy czy wyasfaltowanie 1000 m. nowej drogi za unijne pieniążki to żaden sukces. Wystarczy pojechać do Torunia i zobaczyć jakie "zabawki" drogowe powstają teraz w Polsce za unijny grosz. Abstrahując od faktu, że Przyspieszacz buduje głupio to nawet gdyby chciał się tym chwalić to niestety nie zdaje egzaminu, jest tylko malutkim Bobem Budowniczym z łopatką. Zawsze są jakieś opóźnienia, niedoróbki, reklamacje, poprawki, paraliż organizacyjny i komunikacyjny. Pytanie co ta jego ekipa, która zawalała dotychczas terminy każdej inwestycji pokaże przy projekcie tramwajowym?

Czując, że nie wszystko gra i że trzeba coś dać ludowi Przyspieszacz znakomicie podłapuje trendsetterską nowomowę i ględzi w kółko o rowerach, uspokojeniu ruchu samochodowego, nasadzeniach, zieleni, mieście ogrodzie, otwarciu na inwestorów i innych hasłach, których nie rozumie, ale wie, że należy je recytować.

Fot: Podczas gdy Toruń buduje nową trasę omijającą centrum z wielopoziomowymi skrzyżowaniami i mostem przez Wisłę - nasi fachowcy pieją z zachwytu i urządzają gminne dożynki nad kawałeczkiem Artyleryjskiej i nowym mostem nad Łyną :) Do tego Toruń ma autostradę oraz obwodnicę. (źródło: http://www.facebook.com/#!/MiastoTorun?fref=ts)





Dopełnieniem klimatu miasta jest infantylna propaganda, poziom wręcz uwłacza mieszkańcom:
To z bloga P. Grzymowicza: "Przedstawiciel firmy Solaris zwrócił też uwagę na kilka aspektów obecności tramwajów, z których rzadko zdajemy sobie sprawę. Okazuje się, że posiadanie sieci tramwajowej jest wyrazem metropolitalnego charakteru miasta i wpływa zdecydowanie na jego zewnętrzny wizerunek." 
A to ci się okazało. Przedstawiciel firmy, która zarobi na panu miliony złotych jest nawet w stanie powiedzieć panu, że jest pan najlepszym prezydentem miasta w Polsce, do tego przystojnym i lubianym - wtedy by się dopiero okazało:-)
Albo inna pikantna informacja, która zelektryzowała cały kraj: "Obecny na uroczystości marszałek Jacek Protas podkreślił, że nowa Artyleryjska służy nie tylko wygodzie mieszkańców, ale wzmacnia funkcję metropolitalną Olsztyna."

Kompleksy mają z tą metropolitalnością? Snują jakieś "metropolitalne" teorie. Myślałby człowiek, że metropolią to jest wtedy gdy można dojechać autostradą lub expresówką, posiada się obwodnicę, połączenie kolejowe ze stolicą o prędkości powiedzmy powyżej 100km/h, istnieje uniwersytet liczący się w kraju a może i Europie, jest lotnisko istnieją możliwości rozwoju zawodowego dla ludzi młodych, a oferta spędzania czasu wolnego to coś więcej niż galerie handlowe. Skądże , dla naszych oficjeli metropolitalność to 1,7 km nowej drogi i może za parę lat kilka tramwajów (Elbląg zaciera ręce bo tramwaje już ma:)
 
Pojawiają się też zalążki bardziej zaawansowanej propagandy. Cytując blog P. Grzymowicza: "(..)Olsztyn ma jeden z najniższych wskaźników zadłużenia wśród miast wojewódzkich - wyjaśnia. - Ustawowo ten wskaźnik nie powinien być większy niż 60 proc., u nas wynosi on tylko 37,5 proc. To w pewnym sensie odpowiedź na pytanie o sytuację ekonomiczną miasta i jego zdolność do prowadzenia aktywnej polityki kredytowej. W grupie miast wojewódzkich lokujemy się na 14. miejscu, co akurat jest bardzo dobrym wynikiem, albowiem w tym rankingu "im niżej, tym lepiej". Niechlubnym liderem jest Toruń, którego wskaźnik zadłużenia wynosi 85 proc." Tą informacje bezkrytycznie powiela jeden z lokalnych dzienników.

Autor bloga "zapomniał", że  w kasie miejskiej brak mu 700 milionów złotych na budowę ciepłowni.
Powoła w związku z tym tzw. "spółkę celową" , która zadłuży się na 600 milionów (100 wniesie wspólnik). W ten sposób 600 milionów zadłużenia ukryte zostanie w spółce miejskiej i nie będzie bezpośrednio widoczne w bilansie miasta. 
Przeanalizujmy operację, obecne zadłużenie to ok 370 mln. (37% budżetu miasta) zł. dorzućmy 700 milionów na budowę ciepłowni i wychodzi 1070 mln czyli 1,07 mld zł. To daje jakieś 107% budżetu. Czy teraz już jasne czemu P. Grzymowicz usilnie lansuje spółkę celową równoznaczną z oddaniem kontroli nad rynkiem ciepła? Stwarza to zagrożenia typu znaczny wzrost cen ciepła, ale przynajmiej wskaźnik zadłużenia miasta nie wzrasta, można nadal chwalić się wirtualnym sukcesem. A miasto nie musi spłacać 700 mln dodatkowego zadłużenia tylko spłacą je mieszkańcy blokowisk w swoich rachunkach za ciepło. Robi się nam taki malutki, lokalny Jacek Rostowski - także specjalista w "chowaniu" długów budżetu wydatków w miejsca, których nie widzi przyjęta metodologia liczenia deficytu.

Tak komentuje tego rodzaju inżynierie finansową ekspert Instytutu Kościuszki, który zajmuje się badaniem  kreatywnych praktyk w polskich samorządach: "Miasta mają możliwości prowadzenia takiej polityki finansowej, aby w konsekwencji wykazywać mniejszy niż faktyczny poziom zadłużenia. Jednym z takich sposobów jest tworzenie spółek prawa handlowego (spółki z ograniczoną odpowiedzialnością i spółki akcyjne), które będąc własnością lub współwłasnością miasta, świadczą usługi publiczne". Jakby o Olsztynie ktoś mówił...
 
Podsumowując - nie jest optymistycznie. Olsztyn staje się coraz brzydszy, coraz mniej przyjazny mieszkańcom.  Miasto zatraciło funkcje, która legła u źródeł jego powstania. Miasto bowiem miało realizować w egoistyczny sposób interesy mieszkańców, stąd idea miasta otoczonego murami, które po zapadnięciu zmroku zamykało swoje bramy. Nasze martwi się o to aby TIR mógł przejechać sprawnie przez sam jego środek a interes posiadacza SUVa ze Stawigudy jest ważniejszy niż interes mieszczucha z kamienicy. Na dodatek jest brudno, przaśnie i tandetnie. Mimo, że nigdy nie byliśmy potęgą pod względem bogactwa to jakość życia w Olsztynie była wysoka - teraz trwonimy i to. Celem bloga dalej będzie pokazywanie tych wszystkich niuansów, bo aby było lepiej trzeba najpierw trafnie zdefiniować stan faktyczny a nie żyć w matrixowym upojeniu.