czwartek, 29 września 2011

Złota za dwa złote

O rozlewaniu się Olsztyna pisaliśmy już w pierwszym poście na tym blogu. Winę za rozlewanie się miasta ponoszą jego władze, bo to one odpowiadają za plany zagospodarowania przestrzennego. Problemem jest też brak koordynacji w tym zakresie pomiędzy zainteresowanymi gminami. Dziwić może jednak duże zainteresowanie kupujących mieszkania na obrzeżach Olsztyna… a może wynika to z tego że prawie tylko tam te mieszkania się buduje?

Zróbmy analizę samych decyzji mieszkańców: weźmy popularne wśród olsztynian rozwiązanie, a więc zakup mieszkania np. przy ulicy Złotej. Dokładnie: dwupokojowego ok. 48 m2, bo to taka średnia. Ostateczna cena zapłacona przez pana – nazwijmy go - Złocińskiego to 205’920 złotych. Z drugiej strony mieszkanie w Śródmieściu: taki sam metraż, z tym że dużo wyższa – jak twierdzi mieszkaniec ulicy Złotej – cena w wysokości 256’800 zł. Śródmiejski płaci bo ceni sobie wygodę: pracuje w centrum i chce mieć do pracy blisko, nie chce tracić czasu na stanie w korkach!

Mieszkaniec ze Złotej pracuje (dość powszechne w Olsztynie) w urzędzie. Odległość do pracy w Urzędzie Wojewódzkim, Urzędzie Marszałkowskim lub w innym urzędzie w centrum) to ok. 7 km w jedną stronę. Przyjmując że jakieś 20 dni w miesiącu jeździ do pracy daje to rocznie 3,5 tys. kilometrów pokonywanych, najczęściej – bo trzymamy się popularnych w Olsztynie rozwiązań - samochodem. Auto, najwięcej spala właśnie na rozruchu, czyli krótkie odcinki są najbardziej kosztowne w przeliczeniu na kilometr jeśli chodzi o zużycie paliwa, ale i ogólnie: zużycie samochodu. Przyjmijmy, że samochód na tej trasie, często w korku spali średnio 11,5 litra benzyny na 100 km. Średniomiesięczny koszt paliwa (5,18 zł / litr) zatem to 175 zł.

Oczywiście to nie jedyne koszty związane z samochodem. Największy koszt to cena zakupu lub rata kredytu samochodowego oraz ubezpieczenia AC i OC, opłata za przeglądy, naprawy, ale przyjmijmy, że mieszkaniec Śródmieścia też samochód posiada, choć na co dzień do pracy chodzi pieszo. W uproszczonej analizie nie dodajemy zatem kosztów stałych utrzymania samochodu, bo występują w obu przypadkach. Trzeba jednak zwrócić uwagę jednak, że auto mieszkańca ulicy Złotej szybciej się zużywa: w ciągu 5 lat bowiem przebieg jego samochodu jest wyższy o jakieś 17’640 km, czyli sprzedając samochód po tym okresie uzyskałby cenę niższą o ok. 1’800 zł (sprzedawany jest 10-cio letni popularny Ford Focus z silnikiem 1.6), co daje dodatkowy koszt 30 zł miesięcznie, a naprawy (a właściwie wymiany olejów, filtrów) kosztują o 1500 zł więcej w ciągu 5 lat co daje dodatkowe 25 zł w ujęciu miesięcznym.

W uproszczeniu, choć nie dużym, przyjmijmy jeszcze, że równoważą się dwa ryzyka, które występują: 1. mieszkaniec ulicy Złotej jeździ autem częściej więc jest bardziej narażony na stłuczki, a więc i dodatkowe koszty, 2. kierowca z centrum używa samochodu rzadziej więc ma mniejsze doświadczenie co też wiąże się z większym ryzykiem stłuczek.

Inne koszty które jeszcze musimy doliczyć to opłata za parking w strefie parkowania w centrum, która wynosi 50 zł miesięcznie (wiem, wiem… urzędnicy mają za darmo parkingi na Placu Dunikowskiego i za Ratuszem!), ale analizujemy tu mieszkańca który lubi pospać i na miejsce na parkingu darmowym już się nie załapuje, bo wyprzedza go inny mieszkaniec np. z Podgrodzia. Śródmiejski, którego auto zostaje pod domem ma darmową kartę mieszkańca więc nic nie płaci za parkowanie.

Dodajmy fakt, że Złociński raz w miesiącu wychodzi wieczorem do: kina, teatru lub – co bardziej popularne – do knajpy na Stare Miasto i wraca wieczorem taksówką (2,90 zł za bilet ZTM żeby do tej knajpy dojechać + prawie 30 zł żeby w nocy wrócić taksówką na Złotą).

Jaka wychodzi różnica w kosztach, które ponoszą Złociński i Śródmiejski? Czy coś co wydaje się Złocińskiemu opłacalnym takim w rzeczywistości jest? My liczymy, ale Złociński chyba nie… cieszy się przecież nowym mieszkaniem, które kupił dzięki kredytowi na 100% LTV (czyli na całą nieruchomość) - to też bardzo popularne rozwiązanie. Oprocentowanie jego kredytu wynosi obecnie 7,01% - wziął kredyt oczywiście w jednym z najpopularniejszych banków. Żałuje, że nie dostał kredytu we frankach szwajcarskich, bo przy takim kursie to byłaby perspektywa zarobku na kredycie, ale i tak się cieszy, bo już mieszka u siebie. Teraz już tylko płacić: w jego 30-letnim kredycie złotówkowym rata wyniesie 1’371 zł, czyli jakieś 338,85 zł więcej niż wspomnianego wyżej świeżego mieszkańca Śródmieścia.

Zatem mamy:
+ 338,85 zł – różnica w racie na korzyść Złocińskiego
- 166,80 zł – koszt paliwa
- 55,00 zł – wyższy koszt zużycia samochodu
- 50,00 zł – opłata parkingowa
- 30,00 zł – taksówka raz w miesiącu
--------------------------------------------------
= 32,05 zł

Podzielmy to na 20 dni dojazdów do pracy… wychodzi: 1,60 zł dziennie.
Zatem za każdym razem gdy Złociński stoi w korku (stoi w obu kierunkach) na Sikorskiego może pomyśleć o tym, że „zyskuje” na tym całe 80 groszy!


Więc o co w tym chodzi? Czy Złociński ma wybór? Czy to zależy od czynników zewnętrznych? Przecież władzom powinno zależeć na tym by mieszkańcy mieszkali w bardziej zwartej zabudowie bliżej centrum miasta bo w przypadku rozlewania się blokowisk miasto ponosi spore koszty budowy i utrzymania dróg, utrzymania dłuższych linii komunikacji miejskiej, budowy i utrzymania przystanków, ale też przedszkoli, bibliotek, przychodni, które gdzie indziej będą likwidowane. A za to płacą już wszyscy! A Śródmiejski jeszcze bardziej, bo samochody Złocińskich, Srebrnych i Diamentowych rozjeżdżają jego podwórko.

środa, 28 września 2011

Turystyka, ekologia i... akwakultura

Zawsze kibicowałem, a kiedy mogłem to aktywnie brałem udział w akcjach takich jak "Sprzątanie świata", "Posprzątajmy Polskę" czy choćby osiedlowe czyny społeczne. Ich sens jest szczególnie duży bo mieszkamy (podobno) w mieście-ogrodzie lub chcemy w takim miejscu mieszkać w przyszłości. Akcje jednak nic nie dadzą jeśli będzie się je organizować... do połowy, a dbanie o środowisko pozostanie jedynie w dokumentach życzeniowych (czyt. Strategia Rozwoju Miasta).


Nie dawno mieliśmy akcję sprzątania świata. To fajnie, że ktoś przywiózł worki, skrzyknęło się wielu za darmo pracujących ludzi, pokazało się dzieciom jak należy dbać o przyrodę nie oglądając się przy tym na innych co te śmieci wyrzucili. Tylko co z tego jeśli akcja skończyła się tym, że wypełnione śmieciami worki stoją na miejscu już conajmniej kilka(naście) dni. Spacerując w weekend po Skwerze Wolnego Tybetu (teren przy "Elektroniku") zobaczyłem kilkanaście czarnych worków ładnie ułożonych oraz już jeden w... wodzie Jeziora Czarnego. To znaczy, jeden w tej wodzie był jeszcze widoczny, a nie wiadomo ile poszło na dno! Jak dowodzą specjaliści, jeziorko to jest ciągle połączone z największym w Olsztynie zbiornikiem wodnym tj. z popularnym Jeziorem Krzywym, na którego zagospodarowanie brzegów ma się wydać miliony. Worki które pozostaną na brzegu jeszcze parę dni i w końcu popękają, zostaną przedziurawione i cała akcja pójdzie na marne. Ba, biorąc pod uwagę śmieci które trafiły do jeziora, to akcja sprzątania ma wręcz ujemne skutki, bo gdyby nie posprzątano, śmieci walałyby się po trawie (byłaby jeszcze szansa że część z nich ktoś by kiedyś podniósł), a nie zatruwały wodę tych jezior co to "mają nam dać chleb" poprzez przychody z turystyki opierającej się na "mieście kilkunastu jezior".

Polityka coś tam robimy, bo tak trzeba i takie przykłady jak ta nieprzemyślana do końca akcja, plus znane chyba wszystkim wrzucanie śmieci do jednej śmieciarki mimo iż wcześniej mieszkańcy skrupulatnie sortowali je z podziałem na kontenery przeznaczone na poszczególne rodzaje odpadków, zniechęcają mieszkańców do zachowań proekologicznych. W mieście które chce żyć z turystki (choć to dość naiwne) musi być strategia działań zmierzających do utrzymania czystości: działania edukacyjne od maluchów w przedszkolu do emerytów, polityka cenowa zniechęcająca do dzikiego wyrzucania śmieci po lasach i przydrożnych rowach. Może na przykład posortowane w odpowiedni sposób śmieci mogłyby być odbierane bez opłat?! Nierealne? A może dla miasta jest to tańsze niż koszt do poniesienia w przyszłości za sprzątanie śmieci po lasach plus koszt utraconych możliwości, czyli straty przychodów z turystów którzy tu już nie wrócą gdy natkną się na śmieci wysiadając z łodzi czy kajaka. Przecież nie mamy tutaj wielkiego średniowiecznego zamku (jak w Malborku), nie mamy największych jezior (jak Mazury), nie mamy... i wielu innych. Zostaje obcowanie z naturą właśnie. Tej natury jednak coraz mniej i nie chodzi tylko o wycinanie drzew, ale właśnie o te wszechobecne śmieci.

Przy okazji: Jak mamy liczyć na studentów akwakultury i rybactwa (patrz: "Akwakultura prawdę ci powie"), jak tuż obok uczelni w Lesie Kortowskim do jeziora wpadają plastikowe butelki, foliowe torebki, kartony po napojach... maturzysta który to widzi pójdzie studiować co innego, coś na co jest zapotrzebowanie, a ekologia i środowisko jest w Olsztynie niedorozwinięte, ciągle w podobnym stanie jak na początku lat '90: produkujemy, konsumujemy, wyrzucamy gdzie się da, a po nas choćby potop. Pomysłodawcy Kajaka Miejskiego po eksploracji terenów Kortówki piszą o szczupakach pływających wśród lodówek tuż obok plaży miejskiej, na rzeczce (Kortówce) łączącej dwa największe olsztyńskie jeziora! Jeśli nie zostaną powzięte konkretne działania to nie będzie mowy nawet o 5% miejskiego PKB wytworzonego w turystyce, a absolwenci akwakultury, rybactwa czy ochrony środowiska, z wodą będą mieć do czynienia tylko na zmywaku w Londynie.

poniedziałek, 26 września 2011

Akwakultura prawdę Ci powie.

Tytułowy kierunek studiów na UWM znakomicie obrazuje przykład zupełnego braku koordynacji między celami a sposobami ich osiągania lub też pomiędzy stanem faktycznym a "UWMowskim matrixem", w którym żyją władze uczelni.

W związku z ambicjami tych ostatnich UWM wybudował w ramach wartego 130 milionów złotych projektu BIO (od autora: - poprzednio podano kwoty za portalem olsztyn.com.pl, po zweryfikowaniu prostujemy) Centrum Akwakultury (koszt 29,5 mln złotych) mające slużyć do badań organizmów wodnych i ich hodowli. W ofercie uczelni istnieje przecież kierunek akwakultura i bezpieczeństwo żywności także, sens budowania obiektu był oczywisty. Jednakże studenci (a może to rynek pracy?) zadecydowanie nie docenili nowego opakowania takiej oferty dydaktycznej i zagłosowali nogami. Kierunek w ramach rozpoczynającego się za kilka dni roku akademickiego nie zostanie uruchomiony z powodu braku chętnych (2). Tzn. chętny byl jeden, ale nie został przyjęty :)
I tu pojawia się pierwsze pytanie - czy ktokolwiek ze sponsorów takiej oferty kształcenia (MNiSW, UWM, budżet państwa) zastanowił się bądź zbadał czy istnieje w ogóle zapotrzebowanie na taki kierunek studiów? Może rynek pracy nie potrzebuje akwakulturystów? Po co w takim razie rozwijać taką specjalizację i przeznaczać na nią olbrzymie pieniądze?
Władze uczelni jednakże szybko rozwiązaly ten dylemat. Na pytanie prasy o sens budowy Centrum Akwakultury skoro nie zostanie uruchomiony kierunek studiów, który w założeniu miał z niego korzystać, pojawia się błyskotliwa odpowiedź :"Skorzystają z niego studenci rybactwa" (2)
Sprawdzamy na stronie UWM, ilu studentów przyjęto na tenże kierunek w ramach tegorocznego naboru, wychodzi 9 (dziewięć) osób.
http://www.uwm.edu.pl/uploads/files/ksztalcenie/aa-rekrutacja-listy/ryb-p.pdf

Musimy być naprawdę bogatym krajem, który potrafi stworzyć wybranym jednostkom takie elitarne warunki kształcenia, gdzie nakłady inwestycyjne na jedngo studenta można liczyć w milionach. A może chodzi jedynie o to aby wydać pieniądzę z UE? Przypominamy jednak, takie inwestycje trzeba będzie utrzymywać przez wiele lat i na to Unia pieniędzy już nam nie da! A co gdy za kilka lat nie pojawi się ani jeden chętny do studiowania akwakultury czy rybactwa? Zostaniemy z naszym pięknym i drogim w utrzymaniu Centrum, jak przysłowiowi Grecy, którzy przejedli dofinansowanie unijne i zostali jedynie z kosztami i długami.

(1) http://www.olsztyn.com.pl/wiadomosc,33945,centrum-akwakultury-uwm-niemal-gotowe.html
(2) http://m.olsztyn.gazeta.pl/olsztyn/1,106514,10339028,Uniwersytet_zamyka_ksztalcenie_na_czterech_kierunkach.html

środa, 21 września 2011

Zatrudniają będą zwalniać, zwalniają będa zatrudniać?

Dzisiejszy artykuł dotyczący UWM zobrazować można różnymi parafrazami zaczerpniętego z literatury cytatu: „Zwalniają – znaczy się będą przyjmować".
W wersji UWM może on brzmieć nastepująco: "Budują i betonują - będą zwalniać" lub też "Idźmy w hektary a zwalniajmy ludzi"

Jakże inaczej rozumieć napływające równocześnie z UWM wydawałoby się logicznie sprzeczne informacje? Z jednej pieniędzy brak, uniwersytetowi grozi utrata płynności finansowej.(1) Z drugiej strony brak wystarczającej liczby kandydatów na niektóre kierunki, co zaowocuje spadkiem dofinansowania z MEN.(2) Jak podały władze, pomimo dodatkowej rekrutacji pierwszy rok nauki na UWM zacznie 12 tys. studentów przy 14,5 tys. dostępnych miejsc. I co w takiej sytuacji planują władze? Kolejne inwestycje i kolejne budynki! (3) I to w perspektywie kolejnych pokoleń niżu demograficznego w naszym kraju. Pytanie tylko komu one będą służyć i kto poniesie koszty. W analogicznej sytuacji zarząd każdej rozsądnie działającej firmy (spadek sprzedaży, spadek przychodów) podjąłby decyzję o zaostrzeniu dyscypliny finansowej i wstrzymaniu inwestycji, które wygenerują koszt zarówno jednorazowy jak i rozłożony w czasie. Co innego bowiem wybudować tylko po to aby wydać pieniądze z UE a co innego utrzymywać w przyszłości, a na utrzymanie tych pomników obecnych rektorów Unia środków już nie da :(

Rekompensowanie tych wszystkich problemów ewentualnymi zwolnieniami w sytuacji gdy UWM należy do znaczących pracodawców w mieście wydaje się pomyłem jeszcze gorszym. Całość bowiem może zakończyć się błednym kołem: mniej studentów - mniej pracowników - więcej drogich w utrzymaniu, niepotrzebnych budynków. Korzyść dla miasta i społeczeństwa z takiego rozwoju sytuacji jest oczywiście żadna.

(1)"Na 14,5 tysiąca miejsc zgłosiło się 12 tysięcy kandydatów - mówi prof. Józef Górniewicz, rektor uczelni. Niektóre kierunki studiów mogą więc zostać zlikwidowane, a w ślad za tym możliwa jest redukcja zatrudnienia."
http://olsztyn.gazeta.pl/olsztyn/1,35189,10316215,Malo_zakow_na_UWM__Niewykluczone_sa_wiec_zwolnienia.html


(2)"W lutym senat Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego zdecydował, że uczelnia nie da dodatkowych pieniędzy na budowę szpitala akademickiego. Władze uniwersytetu uznały, że przez medycynę cała uczelnia może stracić płynność finansową. Okazało się bowiem, że koszt inwestycji, zamiast początkowych 30 mln zł, ma wynieść 40 mln zł i zamiast planowanych 9 mln zł, uniwersytet musiałby dołożyć ponad 17,5 mln zł"
http://olsztyn.gazeta.pl/olsztyn/1,35189,10310347,Szpital_bylby_za_1_5_roku__bedzie_za_2_5_roku.html

(3)"Wiadomo już, jak ma wyglądać kompleks nowych budynków Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Władze uczelni liczą, że dzięki konkursowi architektonicznemu gmach stanie się dumą miasta"
http://olsztyn.gazeta.pl/olsztyn/1,35189,10316645,Wyniki_konkursu_na_najbardziej_reprezentacyjny_gmach.html

wtorek, 20 września 2011

TECHNOlsztyn

Kierunek Informatyka na UWM jest. Dotychczas tyle o tym kierunku można powiedzieć, bowiem już w konkursach programistycznych wyjątkowych osiągnięć studenci UWM nie mają. To kierunek, który jak to na UWM zwykło się mówić: „rozwija się”. Generalnie to wszystkie ciągle się rozwijają, ale chętnych na nie ubywa z roku na rok nie tylko o wskaźnik demograficzny odzwierciedlający wchodzący na uczelnie niż. Najczęściej, po frazesach o rozwoju dodaje się od razu… mamy piękny kampus i warunki do studiowania, mamy nowy budynek, nowoczesne pracownie. Oczywiście w przypadku informatyki wyposażenie ma znaczenie, ale to jakby rozwiązanie 0/1, czyli określony stan techniczny chcąc mieć informatykę na uniwersytecie trzeba mieć. To, że jest to „nowoczesne centrum” (RCI) jest oczywiste skoro powstało przed chwilą. Trudno żeby za 30 milionów wybudowano nienowoczesne centrum. RCI może robić wrażenie na mieszkańcach Olsztyna, bo w większości nikt nie spotyka się na co dzień z przykładami działań innych uczelni w kraju. Trzeba wiedzieć że takie projekty w obecnych latach po prostu muszą powstawać – to żadna wyjątkowość Olsztyna. Olsztyn jest za to wyjątkowy pod innym względem… Przede wszystkim nie dąży się do osiągnięcia zysku z synergii różnych inwestycji. Przykładem na to jest lokalizacja Olsztyńskiego Parku Naukowo-Technologicznego, który miasto będzie budować w okolicach Skandy, czyli - w ładnym (bo ładnym) polu, do którego trzeba doprowadzić drogi i komunikację miejską. Tymczasem naturalną lokalizacją (jeśli faktycznie ten park ma być choć trochę „naukowy”) byłyby okolice UWM (Kortowa) i samego RCI, nie wspominając że obok znajdowałaby się biblioteka i centrum konferencyjne. Jeśli do Olsztyna miałaby trafiać jakakolwiek myśl z zewnątrz (jest to niezbędne) to łatwiej by jej było dotrzeć właśnie w okolice Kortowa. Prestiż uczelni, który może kiedyś uda się zbudować dodatkowo wspomagałby OPN-T. Poza tym, jeśli to pracownicy naukowi UWM na co dzień mają tworzyć wartość naukową parku to powinni mieć możliwość działania w nim bez dłuższych wycieczek i być aktywnym cały czas, a nie „w piątek bo już nie muszę być na uczelni”. Wydaje się, że po raz kolejny celem staje się samo wydanie środków unijnych a nie realizacja określonego celu w ujęciu strategicznym. Nie widać bowiem też żadnych działań zmierzających do rozwoju czystych technologii, które wskazuje się jako te które warto rozwijać w „turystycznym Olsztynie”. Bajki o „dolinie krzemowej” w RCI czy OPN-T znajdą miejsce w lokalnej gazecie, ale nie na tym blogu. Wiemy bowiem co robią inne miasta a czego władze Olsztyna nie robią. Pomijając tutaj największe metropolie: np. Szczecin organizuje polsko-niemiecki Startup Weekend, podczas którego ponad setka uczestników będzie mogła poznać tajniki zakładania e-biznesu, a w wakacje na dwa miesiące zjechali się tam młodzi ludzie by rozwijać swoje pomysły pod okiem ekspertów od e-biznesu. Trzeba dodać przy okazji, że potencjał spotkań uczestników z dwóch krajów zawsze rodzi wiele nowych pomysłów i otwiera wiele szans, nawet jeśli na początku mają to być kalki serwisów internetowych z jednego kraju do drugiego. Czy ktokolwiek zastanawiał się o wykorzystaniu potencjału współpracy olsztyńsko-kaliningradzkiej podczas podobnych spotkań? Przecież one nie wiele kosztują, a mogą zrodzić wiele małych biznesów, a Olsztyn mógłby zacząć być postrzegany jako promujący nowe technologie i tym samym przyciągać przyszłych studentów informatyki. Zorganizowanie hackerspace’ów w fajnym kampusie akademickim sprawiłoby, że o imprezie i Olsztynie mogłoby być głośno w Polsce, a miasto za nagrody i utrzymanie uczestników mogłoby zyskać niebanalne rozwiązania np. dla e-administracji, które w sposób tradycyjny (przetarg) trzebaby wydać setki tysięcy złotych. To że w branży coś tam działa pokazuje przykład olsztyńskiego bar campu, czyli nieformalnych spotkań olsztyńskich informatyków. Z instytucji: w Olsztynie działa najprężniejszy w Polsce inkubator przedsiębiorczości Inqbe powstały ze środków unijnych (PO IG). Jest też Fabryka Innowacji przy UWM i Akademicki Inkubator Przedsiębiorczości (nie tylko dla studentów!) oraz mało znany Science2Business, ale o ich sukcesach inwestycyjnych zbytnio nie słychać. Zresztą nie ma co na to zbytnio liczyć: duża część wielkich biznesów była realizowana jednak metodą garażową. Jak wskazują eksperci z branży: inkubowane i wspierane przez unię start-up’y w ponad 90% padną w ciągu dwóch-pięciu lat, gdy poza jednorazowo otrzymaną dotacją będą musiały w końcu zarabiać. W instytucjach procedury ubiegania się o środki trwają za długo co zmniejsza szanse na sukces rynkowy młodych biznesmenów. Rynek w tym czasie po prostu ucieka. Niestety „stratedzy miejscy” nie rozumieją tych prawidłowości i wydaje im się że trzeba postawić budynek w polu i czekać że ktoś tam zacznie robić biznes. Zgodzę się z dr Jackiem Poniedziałkiem, który mówi że w regionie mamy z reguły słabe elity samorządowe, które nie przyjmują pomysłów z zewnątrz, żyjąc we własnym świecie, który można nazwać "urzędniczym matriksem". Niestety, działając w taki sposób doprowadzą do takiej sytuacji że w olsztyńskim parku najpierw będzie selekcja do firm wysoce technologicznych, a gdy te się nie pojawią to do branż preferowanych przez region (np. meblarstwo), a na koniec będzie można tam hodować indyki.

piątek, 16 września 2011

Prawdziwe dane, niewłaściwe wnioski?

Kontynuując wątek owocowo warzywny postaramy się wyjaśnić na przykładach na czym polega porównywanie jabłek do jabłek i jabłek do gruszek. Wiedza ta jest powszechnie dostępna i dość łatwa do zastosowania, zastanawia więc czemu olsztyńscy drogowcy z MZDMiZ jak i dziennikarze Gazety Olsztyńskiej nie zadali sobie trudu aby z niej skorzystać? Może tak im było wygodniej, a zaprezentowane w ten sposób dane wypadły korzystniej?

Sprawa dotyczy wrześniowego badania natężenia ruchu na olsztyńskich skrzyżowaniach o czym informuje lokalny dziennik:

http://olsztyn.wm.pl/67764,Mniej-samochodow-jezdzi-po-olsztynskich-skrzyzowaniach.html

"Po których skrzyżowaniach jeździ najwięcej samochód, a gdzie najmniej? Drogowcy przeprowadzili badania natężenia ruchu na olsztyńskich ulicach. Okazało się, że... ruch spadł na większości ulic.
Najbardziej sytuacja poprawiła się na skrzyżowaniu ulic Tuwima i Iwaszkiewicza, jeździ o jedną czwartą samochodów mniej. Podobnie na skrzyżowaniu ulic Tuwima i Wawrzyczka, tutaj z 26 tys. aut na dobę ruch obniżył się do 21 tys.O skrzyżowaniach przeczytasz także w piątkowym Olsztyn Dzień po Dniu Gazety Olsztyńskiej."

Zaglądamy więc do wydania papierowego GO i czytamy cały artykuł.
Okazuje się, że największy spadek natężenia ruchu nastąpił na następujacych skrzyżowaniach:
- Tuwima i Iwaszkiewicza
- Tuwima i Wawrzyczka
- Warszawska i Dybowskiego












Sprawa od razu wydaje się prostsza - przez te skrzyżowania przechodzi duża cześć ruchu pomiędzy dzielnicami mieszkalnymi miasta (Brzeziny, Jaroty, Nagorki, Podgrodzie, Pojezierze) a Uniwersytetem.
W szczególności skrzyżowanie Warszawskiej i Dybowskiego obsługuje wyłącznie UWM oraz osiedle (nieduże) Słoneczny Stok. Tak to oto blog wyjaśnił tajemnicę niedostępną dla MZDiMZ - w maju ruch na skrzyżowaniach prowadzących do Uniwersytetu będzie większy niż na początku września :)
Wracając do wątku owocowego , sens analizy porównawczej polega właśnie na porównywaniu jabłek do jabłek. Jak by to powiedział specjalista: "Analiza porównawcza polega na zestawieniu i porównaniu ze sobą zjawisk tożsamych i porównywalnych"
Zestawienie ze sobą zjawisk nieporównywalnych takich jak ruch na przytoczonych skrzyżowaniach w trakcie roku akademickiego i w trakcie wakacji i wyciąganie wniosków na tej podstawie jest nonsensem. Chyba, że usilnie chcemy podeprzeć jakąś tezę - taki np. Winston Churchil mówił: "Wierzę tylko w te statystyki, które sam sfałszowałem".

Na zakończenie wypada poprosić MZDMiZ aby następne badania przeprowadzone zostały w listopadzie, a nie np. 28 grudnia w trakcie przerwy świątecznej :)

sobota, 10 września 2011

Urzędnicy na lekcję do warzywniaka!


Pani Teresa z warzywniaka w mojej okolicy ostatnio tak mi argumentowała brak pietruszki: - Ta którą mogłam kupić na giełdzie jest miękka, znaczy nieświeża, dlatego kupiłam więcej marchewki! - Ale przecież marchewka to nie to samo co pietruszka! – odparłem. - Proszę pana. – dalej ze spokojem tłumaczy mi ekspedientka - Ktoś kto chce kupić pietruszkę planuje gotować obiad. Gospodyni domowa dobrze wie, że lepiej jest zrobić obiad ze zdrowo wyglądających świeżych warzyw. W końcu chodzi o przygotowanie smacznego obiadu, a nie samo kupno pietruszki! …Jak pan naprawdę chce to mam tutaj jeszcze wczorajszą pietruszkę. Chce pan? – bez jakiegoś zachęcania pytała mnie ekspedientka. Faktycznie pietruszka wyglądała średnio. Zapakowałem więc marchewkę, po drodze kupiłem jeszcze gazetę i poszedłem do domu, gdzie musiałem tłumaczyć swój wybór. Skorzystałem przy tym z filozofii pani Teresy. Byłem nieco zdziwiony jak szybko ta argumentacja została przyjęta ze zrozumieniem płci pięknej w moim domu, która w tym dniu była odpowiedzialna za przygotowanie posiłku. Dodam tylko, że obiad był pyszny!
Gdy już przyszedł czas na czytanie gazety, wpadłem na tekst o komunikacyjnych problem Olsztyna, i tu: (…) mieszkańcy stoją w korkach, musimy budować estakady!, Nad Sikorskiego, nad Rondem Ofiar Katastrofy Smoleńskiej, i jeszcze wiele nad... - dyrektor Gustek jak z rękawa sypie miejscami w których potrzebne będą drogie podniebne inwestycje. Nie oszczędza nawet okolic jezior, które – jak wynika z innych wypowiedzi masy urzędniczej – mają dawać mieszkańcom chleb (Rozwijajmy turystykę! Mamy 15 jezior na terenie Olsztyna!). I tutaj przypomniał mi się wykład pani z warzywniaka, który wbrew pozorom przydałby się urzędnikom. Czy strategia komunikacji ma się ograniczać do ułatwień w komunikacji samochodowej? Czy rozwiązaniem problemów mieszkańców w zakresie komunikacji może być tylko budowa kolejnego pasa asfaltu lub estakada? A może inwestycje w drogi spowodują że jeszcze więcej mieszkańców będzie jeździć samochodami tak jak chętniej kupują marchew niż pietruszkę? I wreszcie: czy mieszkańcy chcą jeździć samochodami czy chcą przede wszystkim szybko dotrzeć do domu, pracy, szkoły?
W planie dla komunikacji w mieście nie ma analizy zachowań mieszkańców (klientów), którzy chcą zrealizować dany cel czyli dotrzeć z miejsca na miejsce (ugotować obiad), bo to wg MZDiM: pojęcie z socjologii, która nijak się ma do transportu (patrz: platforma konsultacji społecznych UM). Mamy zatem jedynie analizę pod kątem jak odmłodzić marchewkę, czyli co zrobić by ulicą jechało więcej samochodów. Momentami obskrobuje się ją tak, że zostaje sama nać. Ścieżka rowerowa to w Olsztynie już inne warzywo i inny temat, transport autobusowy - tak samo.
Warto w tym miejscu pochylić się nad jedną z pierwszych lekcji ekonomii w której mowa o zmianach w wielkości popytu na dane dobro przy wzroście ceny, ograniczeniu dostępu do dóbr alternatywnych lub ich zmian jakościowych. Wróćmy do korzeni… albo może lepiej podstaw… bo już za dużo o warzywach: 1. Jeśli inwestuje się w drogi poprzez budowę nowych, poszerzenie starych czy likwidację przejść dla pieszych to należy się spodziewać większej ilości samochodów. 2. Jeśli inwestuje się w ścieżki rowerowe, budowę nowych, remonty czy połączenie istniejących odcinków, to wzrośnie liczba rowerzystów. 3. Jeśli inwestuje się w nowe (a przy tym nowoczesne) autobusy to wzrośnie liczba chętnych do jazdy MPK.
Obecnie problemem jest także to, że pietruszkę (ścieżki rowerowe) sprzedaje się tylko w pakiecie z marchewką (nowymi inwestycjami drogowymi), a cena selera (transportu autobusowego) jest już tak wysoka że coraz mniej klientów go kupuje i wybrało marchewkę albo nie je warzyw wcale co jest przyczyną wielu chorób: tym którzy jadą z jednego końca na drugi koniec Olsztyna i zarabiają tysiąc zł już przestaje się kalkulować jeździć do pracy! Wolą zasiłek. Wielkość popytu na seler spada także dlatego że jak się okazuje wartość kaloryczna jest niska ze względu na długi termin jego przechowywania (czas przejazdu) w zbyt ciepłym pomieszczeniu (brak klimatyzacji w wielu pojazdach).
Zaczyna się Europejski Tydzień Transportu Zrównoważonego. Pierwsze wypowiedzi urzędników dają pewne nadzieje. Warto zwrócić uwagę, że zgodnie z regulaminem udziału w ETZT (pkt. 4.) wskazuje się na obowiązek wprowadzenia przynajmniej jednego praktycznego, trwałego działania. Może nim być np. wyłączenie jednej ulicy z ruchu samochodowego na stałe. Zatem, czy jest to konkretny ruch Ratusza w kierunku zrównoważonego transportu i zmiana polityki w tym zakresie czy jest to po prostu tylko taka forma obchodów Tygodnia oceńcie sami.

piątek, 9 września 2011

(...) nie skończony, a już mozna parkować

Tytuł odnosi się do Placu Solidarności, jak informowała Gazeta Olsztyńska 4 lipca:
"Chociaż prace na Placu Solidarności jeszcze się nie skończyły, to od dzisiaj kierowcy z czystym sumieniem mogą tam zaparkować."

I dalej:
"Plac Solidarności zostanie oddany do użytku dopiero za miesiąc. Pierwotne plany zakładały zakończenie prac już w czerwcu."

Tymczasem mamy wrzesień i prace jak nie zostaly zakończone tak nadal trwają. Jednak władze miasta z powodzeniem mogą odtrąbić sukces - przecież powstały miejsca parkingowe ! Jak wiadomo Olsztyn miastem światowym jest i ambicją każdego jest posiadanie własnego auta i wożenie się od drzwi do drzwi. Przecież każdy ma samochód , a jak nie ma to powinien kupić i jeździć , nawet jeśli mieszka blisko centrum to od czasu do czasu do Alfy można się wybrać:)

Ciągi piesze, deptaki, ograniczenie ruchu w centrum - to nikogo nie interesuje. W interesie miasta jest zbudować jak najwięcej parkingów i poszerzyć jak najwięcej ulic prowadzących do centrum.

Docelowym ideałem dla naszego miasta są rozwiązania białoruskie , jak na poniższym zdjęciu, czyli szerokie pole asfaltu i wyraźny brak przechodniów. Samochodów w przeciwieństwie do Baranowicz jednak w Olsztynie nie zabraknie.
Zdjęcie z http://www.kolumber.pl/

środa, 7 września 2011

O przyszłości Olsztyna?

Gazeta Olsztyńska zorganizowała dziś debatę o przyszłości miasta. Udział wzięli przedstawiciele olsztyńskich elit urzędniczo - biznesowo - naukowych. Relacja z przebiegu debaty pojawi się w jutrzejszej GO, a na portalu pojawiła się już dziś.
Więcej o debacie:
http://gazetaolsztynska.pl/67492,O-przyszlosci-Olsztyna-Debata-w-quotGazecie-Olsztynskiejquot.html

Poniżej analiza kilku wybranych wypowiedzi,
Beata Brokowska: - Jakie dziedziny gospodarki powinny być rozwijane i jak zachęcić inwestorów?

prof. Buszko: - Mój komentarz, osoby, która jest z boku. Trzeba stawiać na gospodarkę innowacyjną. Nasz region z udziałem uniwersytetu jest bardzo atrakcyjny. Troszeczkę mi brakuje jak pojawienie się w Olsztynie inwestorów na miarę Michelin. Chciałbym zobaczyć 3-4 duże firmy, które się tu pojawią. Trzeba o inwestorów zabiegać w rozmowie bezpośredniej. Trzeba pukać do drzwi inwestorów i ich zachęcać. Dobrym przykładem może być Rzeszów i Wrocław.

Panie profesorze, a dlaczego to pan jest z boku?
I jak się ma ta gospodarka innowacyjna do przywołanego Michelin? Przecież to industrializm w czystej postaci. A Rzeszów ze swoimi wieloletnimi tradycjami w przemyśle lotnicznym i Wrocław leżący blisko granicy niemieckiej i połączony ze światem autostradą to akurat niezbyt dobrze wybrany przykład dla Olsztyna.

Paweł Pliszka: - Czy waszym zdaniem Olsztyn jest przyjazny inwestorom?

Grzegorz Pękalski (prezes spółki Libra Project, która chce wybudować Galerię Warmińską) : - "Nie bez przyczyny dominują w Olsztynie branże developerskie. Jeżeli zobaczymy na magazyn Forbes, to okazuje się, że w tych średnich miastach Olsztyn jest bardzo wysoko - na 4. miejscu. Jest natomiast 3 od końca jeżeli chodzi o przyjazność inwestowania. Ale potencjał jest ogromny. Trzeba pracować nad zarobkami. W Olsztynie są bardzo niskie. Wspólnie z panem prezydentem pracujemy nad projektem - Galeria Warmińska. (...)"


Na czym polega ta dominacja branży developerskiej? Na czym polega ta "praca nad zarobkami" przecież wszyscy chcieli by zarabiać więcej ale tyle to i my wiemy :)


Paweł Pliszka: - Często brakuje planów zagospodarowania przestrzennego. Kiedy będziemy mogli powiedzieć, że Olsztyn jest miastem "zaplanowanym"?


Jerzy Piekarski (biuro planowania przestrzennego Urzędu Miasta, architekt miejski): - Mamy dokument, który nazywa się strategią. I ta strategia jest wdrażana. Spójnym dokumentem, który wynika ze strategii jest studium kierunków zagospodarowania przestrzennego. Ma powstać strefa podmiejska i ma dać impuls lepszego rozwoju Olsztyna. Nasz udział w pokryciu planami miasta jest bardzo wysoki. Dużo lepszy niż w miastach podobnej wielkości. Jesteśmy zaraz za Trójmiastem. Plany robi się pod potrzeby.


Odpowiedzią na "zaplanowanie" miasta jest rozwój strefy podmiejskiej? Może należy pozostawić te sprawy okolicznym gminom a samemu skupić na na zatrzymaniu "rozlewania" się miasta po okolicznych Dywitach i Stawigudach. A argument o robieniu planów pod potrzeby wydaje się ewidentnie z kosmosu.


Andrzej Bogusz: - Kompletną bzdurą jest to, że tylko wielkie firmy popchną to miasto do przodu. To jest kompletna bzdura. W Olsztynie są zaniedbania pokoleniowe. Brutalna prawda o tym regionie jest taka, że nie mamy co zaoferować. Infrastruktura drogowa jest tragiczna. UWM kształci mnóstwo osób, których rynek pracy nie potrzebuje. Skupmy się na tym: "Umiesz liczyć, licz na siebie".


I tą wypowiedzią pan Andrzej Bogusz pozyskał nasza sympatię, mało kto nie obawia się wypowiadać takich oczywistych prawd choćby na temat UWM... Do dobrego tonu należy mówienie jaki to UWM jest wielki i cudowny. Ale co praktyk biznesu to praktyk.


Anna Wasilewska (członek Zarządu Województwa): - Ja wrócę do lotniska, ale muszę powiedzieć kilka słów o rozwoju Olsztyna. To sami przedsiębiorcy dbają o rozwoju miasta. Złożyli wnioski na dofinansowanie na ogromne kwoty. Tylko lotnisko w Szymanach dostało dotację z Unii. Dlatego nie można zmienić lokalizacji. Oczywiście, że potrzebne są inne lotniska, ale są to ogromne środki. Miasta nie stać na taką inwestycję, a z UE na razie nie będzie można pozyskać takich środków. Albo lotnisko w Szymanach, albo nigdzie.


Wypowiedź tej pani to wręcz skandal - lotnisko ma być w Szymanach bo tak powiedziała Anna Wasilewska. A jeśli nikt nie będzie chciał korzystać z tego lotniska ponieważ jego lokalizacja jest nietrafiona i nie ma do niego jak dojechać to już żaden problem! Od dziś blog staje się wielkim fanem Anny Wasilewskiej.


Podsumowując - debata przybrała kształt bezładnych wypowiedzi, których uargumentowanie bylo na niskim merytorycznie poziomie. Niezbyt dobrze świadczy to o kompetencji dobranego grona do zajmowania się tematem. Nawet sam prezydent miasta nie potrafił powiedzieć wiele więcej niż w kółko powtarzane, że ma strategię i przy pomocy tego dokumentu rozwiąże wszystkie problemy. Po przeczytaniu zapisu debaty wiemy już więc, że zapowiadanego od czasu do czasu rozwoju Olsztyna nie należy się spodziewać:)