niedziela, 30 grudnia 2012

Chamstwo kwitnie, kultura w odwrocie

Znowu czas wylać trochę żółci na to otaczające nas dziadostwo. Wokół nie ma nikogo kto by to napiętnował. W tym mieście po prostu odechciewa się żyć.
Coraz częściej dochodzę do wniosku, że Olsztyn to miejsce, gdzie chamstwo i bezczelność kwitną. Można narzekać na Drzewomiła Betonowicza, ale jakie szkody czynią miastu sami mieszkańcy? Kulturalni, szanujący porządek i przestrzeń publiczną obywatele są frajerami, których zalewa masa bezkarnych, przebojowych dzikusów, którzy nadają ton i pokazują, że nieważne zasady cywilizowanego współżycia, ważne łokcie i wiara we własne prawa. Oto kilka przykładów:

1. Parking pod Dukatem.
 W cywilizowanych krajach taki parking to miejsce na krótki postój, dla ludzi z pilnymi sprawami, typu odebranie żony z pełnymi siatkami albo odwiedziny w aptece. W Olsztynie zaś zatoczkę opanowali "reklamiarze" blokujący tak cenne miejsca parkingowe cały dzień. Stolarz z Ostródy decyduje o tym do czego służą miejsca parkingowe w najgorętszym punkcie centrum! Co więcej mało mu jednego miejsca, on jest sprytny jak baba z Radomia i podjeżdża transporterem z przyczepką na billbord!

Gdzie MZDiM? Tak trudno postawić tabliczkę  "postój do 30 min." ? Ale skoro w MZDiM siedzi beton, który pojęcia nie ma o nowoczesnym mieście, to pewnie nawet nie widzi problemu.

 
 2. Schody na Targu Rybnym
Kultowe miejsce dla wszelkiego rodzaju nuworyszy i buraków, którzy lubują się w blokowaniu przejścia parkując prostopadle do schodów i dojeżdżając zderzakiem do krawędzi budynku aby nikt się nie przecisnął. Trzeba takiego obejść naokoło i z nabożną czcią popodziwiać.

Sprawa jest znana od dawna różnego rodzaju Gustkom i Pliszkom z MZDiM, ale odpowiedź zawsze ta sama: "Niestety nic się nie da zrobić"





3. Tandente parkany reklamowe na Starym Miejście
Brzydkie to, wręcz tandetne, blokuje chodnik. Ale oczywiście straż miejska ma to głęboko, bo gdyby chcieli to mogliby solić mandaty za zajmowanie pasa drogowego. Ale po co? W kołchozie takie drobnostki są przecież na porządku dziennym.






4. Parkowanie
Na poniższym obrazku "dorobiony" gbur przyjechał na święta z Holandii. Oczywiście w Holandii nie podskoczy, parkuje jak prymus bo tamtejsza policja nie ma litości. W Polsce - tu mu wszystko wolno, więc wpieprzy się swoją blacharnią do centrum i zastawi chodnik! 



  
 5. Obklejacze
Taki to dla "dobrego interesu" swoimi gównianymi karteczkami zeszpeci i zdewastuje wszystko. Lampy, słupki, skrzynki rozdzielcze, bramy, rynny. Wiszą potem te zgniłe skrawki papieru toaletowego, całe miasto obklejone, lampy i rynny pokryte takimi liszajami zaczynają rdzewieć. Jest pięknie! Ale w kołchozie to już naprawdę drobnostka, o której nawet nikt nie myśli. 







6.  Królowie życia
Skoro pod sklepem są 3 miejsca dla inwalidów to jasne, że jedno albo dwa z nich można zająć!
Krysia poniżej - okaz zdrowia, ładny samochód, przez głowę jej nie przechodzi nawet cień myśli o tym, że ktoś może tego miejsca naprawdę potrzebować! Ona robi swoje zakupy i ma w d...



Komes! Na prawym siedzeniu drabina, brak ID dla inwalidy. Skoro skacze po drabinie to do sklepu na pewno dojdzie o własnych siłach. Czemu więc blokuje miejsce na wagę złota? To nic , że akurat było wolne, ale teraz jak inwalida podjedzie to już tego miejsca nie znajdzie.









W obu samochodach nie było plakietek stwierdzających inwalidztwo kierującego pojazdem.

piątek, 21 grudnia 2012

Kto marzy o betonowej plaży?

Wzbogacenie infrastruktury "okołoturystycznej" w Olsztynie jest potrzebne, ale warto sie zastanowić czy  przedsięwzięcie w formie zaplanowanej przez ratusz jest rozwiązaniem optymalnym? Przy okazji należy wprowadzić do debaty pojęcie kosztu alternatywnego, czyli kosztu utraconych możliwości. Nie zawsze bowiem ruch w dobrym kierunku oznacza wybór optimum. W naszym mieście zbyt często brakuje porównania opcji w miarę dobrej z takimi, które mogłyby być jeszcze korzystniejsze.

1. Za mało plaży w tej plaży.
 Krzywe to jezioro nieduże w dużym mieście, w związku z tym linia brzegowa to dobro szczególnie rzadkie i unikatowe. Po co więc budować kryte hale do squasha i siatkówki nad jeziorem skoro mogą one stać wszędzie? np na Jarotach czy w Śródmieściu?
To tak jakby Sopot wybudował na plaży przed Grand Hotelem halę sportową - czysta głupota. Planowane zagęszczenie budynków tuż nad wodą jest zbyt duże. Urokiem tej plaży było to, że przylegała bezpośrednio do lasu, który częściowo już wycięto.
Wszystkie wizualizacje pochodzą z artykułu Gazety Wyborczej i przygotowane zostały przez Dżus GK Architekci.
 
2. Przemieszanie funkcji plaży, mariny, gastronomii.
Dziwnym pomysłem jest budowanie mariny obok plaży. To niekomfortowe dla obu stron, niezbyt bezpieczne, poza tym wycieki z silników i deszczówka "myjąca" motorówki i jachty będą spływać bezpośrednio na kąpielisko. Do tego budynki z gastronomią i usługami a tuż obok mają pływać dzieci? Takie rzeczy w świecie się uwzględnia. Oczywiście w Olsztynie przeważą tłumaczenia typu: "A ile tam tych motorówek będzie" lub coś równie zacofanego. Ale czy ktoś chciałby się kąpać obok restauracji Przystań, gdzie woda nieprzejrzysta, a goście z imprez rzucają niedopałki, karmią ryby resztkami jedzenia a nawet sikają (potwierdzone opiniami naocznych świadków)?
 

3. Projekt to komercjalizacja plaży i otaczającej ją przestrzeni.
Projekt  przenosi balans z funkcji plaży jako kąpieliska miejskiego "dla ludu" w stronę betonowej infrastruktury dla nielicznych. Dolepienie takiego kompleksu do plaży, która i tak w upalne letnie dni jest zatłoczona ograniczy cywilizowane warunki wypoczynku dla 175 tysięcy a stworzy warunki dla 3 tysięcy. Z drugiej strony w czasie gorszej pogody (a takich dni jest na pewno więcej) będą pewne możliwości aktywnego spędzania czasu - pytanie tylko dla kogo?
 
4. No i właśnie na przebijająca powoli z koncepcji "elitarność". Projekt idzie w stronę przekształcenia małego jeziora w stronę miejskiego zbiornika wodnego nie dla mieszkańców ale dla "elit". Przemysłu turystycznego i tak nie stworzymy to po co silić się na drugą Chorwację skoro stać na nią będzie tylko nielicznych. Tłumów turystów spoza Olsztyna i tak nie będzie. Rosjanie z dolarami nie przyjadą. Nie mam nic przeciwko tworzeniu infrastruktury dla klientów o zasobniejszym portfelu ale fakt, że tworzy się ją za 70 milionów zł. publicznych pieniędzy jest trochę dziwny. W ten sposób powstanie inkubator dla wybranych biznesmenów, którzy wejdą tam ze swoimi restauracjami.

Całość nie wnosi wielkiej wartości dodanej dla przeciętnego plażowicza, pojawią się za to mariny, sauny, sale do squasha, fitnessy i restauracje z których skorzysta nieliczna część mieszkańców. Nie wierze, że z tego obiektu masowo korzystać będą mieszkańcy Olsztyna. Czemu? Skoro obecnie godzina wynajmu zwykłej Omegi w OSIR kosztuje 30 zł. to nie liczmy, że w nowych obiektach będzie tanio. Co więcej otaklować łódkę trzeba samemu a to w sumie oznacza 20-30 minut. Ogólnie klient na przystani OSIR jest nikomu niepotrzebnym dodatkiem, nic więc dziwnego, że żaglówki przez całe lato stoją przy pomoście.
 
Wychodzi więc na to, że kosztem 70 milionów góra urodzi mysz. Stolicą sportów wodnych nie zostaniemy, drugim Giżyckiem też nie, tłumu turystów z Polski cała ta impreza nie przyciągnie. Za publiczne pieniądze powstanie zabawka dla nielicznych, taki rozbudowany "kicerman" - restauracyjka oraz marina dla kilkudziesięciu bogatych właścicieli jachtów. Niby nic w tym złego, ale czemu akurat na to wydawać publiczne pieniądze?

Zamiast zaczynać od mariny, sal do squasha i krytych boisk do siatkówki plażowej (samo określenie wzbudza śmiech:) należałoby by przede wszystkim:
- plażę uporządkować i zatrudnić kogoś do wyciągania śmieci z wody
- poprawić estetykę miejsca
- postawić prysznice - to taki standard, jeszcze niepolski ale popularny w Europie
- zbudować lepsze zaplecze sanitarne z czystymi i dobrze utrzymanymi toaletami i przebieralniami
- stworzyć wypożyczalnię sprzętu wodnego z prawdziwego zdarzenia w rozsądnych cenach
- wyraźnie odseparować cześć jeziora przewidzianą na kąpielisko od tych przewidzianych na restauracje i mariny
- zapewnić bezpośredni dojazd w pobliże plaży komunikacją publiczną

Ostatecznie dużo zależeć będzie od architektury i jakości wykonania, ale to co widać nie przemawia do mnie. Choćby ta wizualizacja. Jakieś pirsy portowe a za nimi bezpośrednio parking?


 

czwartek, 13 grudnia 2012

Obwodnica tylko dla myślących


Trwają analizy czemu Olsztyn nie będzie miał obwodnicy, co nie zagrało. Nie zagrało głównie to, że Olsztyn próbował sobie poradzić sam z ruchem tranzytowym.

- Ten projekt nie ma jeszcze noża na gardle, ale jakieś pieniądze muszą się znaleźć jeszcze w tym roku" - powiedziała Elżbieta Bieńkowska, minister rozwoju regionalnego w czasie wiosennej wizyty w Olsztynie. link

"Jakieś pieniądze" i tak się nie znalazły. Zacząć można jednak od tego, że to język, niegodny ministra rządu RP. Ale cóż kto widział panią Bieńkowską na żywo ten wie, że osoba ta kreuje się na drugą Małgorzatę Foremniak. Jest taka słodka, robi wdzięczne miny. Ale przynajmniej po swojsku powiedziała panu Grzymowiczowi, że mu nie da pieniążków. Z kolei pan Grzymowicz nie pojął, że pani Bieńkowska nie czując "noża na gardle" - "zrobiła z niego wała". Skoro on naiwniak buduje obwodnicę śródmiejską to miasto się nie zatka, tranzyt przejedzie i wszystko gra.
A tymczasem trzeba było "przyłożyć nóż do gardła" i wykonać świadomą obstrukcję - nie udrażniać przejazdu przez centrum a nawet pójść dalej - nie dać się złapać na przynęte unijnej mamony i nie pozwolić przekwalifikować Wojska Polskiego na drogę krajową. Ale żeby to zrobić to trzeba mieć olej w głowie i działać w interesie mieszkańców Olsztyna. Bo to miasto jako wspólnota mieszkańców ma służyć zaspokajaniu przede wszystkim jego potrzeb a nie dać się zepchnąć do roli zajazdu przy trasie. Bilans sprawy jest taki, że miasto z własnej kiesy wydaje setki milionów na remonty dróg zyskując to , że budżet państwa nie wyda 700 milionów na budowę obwodnicy.

Jeszcze wcześniej bo w listopadzie ubiegłego roku na spotkaniu z mieszkańcami Zatorza, jak donosiła GW: "Prezydent Piotr Grzymowicz próbował uspokoić mieszkańców nadzieją na budowę południowej obwodnicy Olsztyna, która ma połączyć drogę z Ostródy z trasą w kierunku Mrągowa. Za tę inwestycję odpowiada GDDKiA. - Z naszych informacji wynika, że jej projekt jest już na ukończeniu - zapewniał zebranych."
Tymczasem każdy kto zna Olsztyn, wie, że obwodnica łącząca drogę z Ostródy z drogą w kierunku Mrągowa (czyli po osi drogi krajowej nr 16) ma niewiele wspólnego z ruchem idącym al. Wojska Polskiego, która to ulica prowadzi w kierunku granicy rosyjskiej,


Na czerwono symbolicznie (bez wiernego przebiegu trasy) zaznaczona południowa obwodnica, na pomarańczowo al. Wojska Polskiego.

Wychodzi więc na to, że Grzymowicz będąc świadom, że szanse na północną obwodnicę Olsztyna są zerowe (bo południowa, której też nie będzie nie ma tu nic do rzeczy) brnął w rozbudowę Wojska Polskiego a mieszkańców Zatorza świadomie zwodził pustymi obietnicami.

Teraz tylko rozwalić (czyli poszerzyć) Bałtycką i Partyzantów (Bałtycka w trakcie, Partyzantów w planach) i obwodnica Olsztyna będzie wyglądać tak:


Grunt, że przez Brzeziny nie jadą, bo tam przecież mieszka pan Grzymowicz i niejeden z jego przybocznych...

środa, 5 grudnia 2012

Finanse miejskie dla początkujących


Ratusz przygotował projekt budżetu na rok 2013. W serwisie internetowym ratusza pojawiła się nawet prezentacja obrazująca założenia budżetowe, w której autorzy pokazali, że nie odróżniają procentów od punktów procentowych. To taki elementarz dla osób związanych z finansami.


Punkty procentowe wyrażają różnicę dwóch wartości procentowych. Zmiana w punktach procentowych jest więc liczona od wartości bazowej w procentach. Jeżeli punkt procentowy wyraża zmianę, to właśnie w odniesieniu do tej „bazy”, a nie do samej wartości.

Nie można więc powiedzieć, że pozycja budżetu w złotych wzrosła z kwoty X o 105% punktów procentowych. Punkty procentowe odnoszą się do danych przedstawianych w procentach, czyli stóp, wskaźników etc. Przykładowo jeśli stopa bezrobocia wynosząca 10% wzrośnie o 50% to wyniesie 15% a jeśli wzrośnie o 5 punktów procentowych to także wyniesie 15%

A tymczasem w olsztyńskim ratuszu tego nie wiedzą TU :

"Dochody bieżące kształtują się na poziomie 728 936 860 zł. i jest to wzrost w stosunku do planowanego wykonania w 2012 o ok. 1 pkt. %, natomiast dochody majątkowe stanowią wartość 270 033 471 zł i jest to wzrost w stosunku do planowanego wykonania w 2012 o blisko 105 pkt. %).
Wydatki bieżące Olsztyna to 717 623 457 zł i wzrosły one w stosunku do do planowanego wykonania 2012 o ok. 4 pkt %, natomiast wydatki majątkowe to 262 063 222 zł (wzrost w stosunku do planowanego wykonania 2012 o ok. 21 pkt.%).
Należy zauważyć, że wydatki bieżące i majątkowe na projekty realizowane przy współudziale funduszy unijnych wzrosły o ok. 19 pkt. % i osiągną poziom 222 480 347,00 zł."


Podobnie udział wydatków na oświatę w budżecie nie może być określony w punktach procentowych ale tylko w procentach. I jeszcze te pretensjonalne euro na zdjęciu, od kiedy to budżet Olsztyna rozliczany jest w euro?



Tak więc w ratuszowej prezentacji ani dochody ani wydatki, nie mogą rosnąć w punktach procentowych. A tymczasem rosną! Ogólnie wszystko w prezentacji jest w punktach procentowych, ktoś przedobrzył i używał punktów zamiast procentów. Problem jest tylko w tym, że jeśli w ratuszu nie są w stanie zapanować nad prostą matematyką to to jak zajmują się setkami milionów złotych? A przecież odpowiedzialny za miejskie finanse pan Gornowicz (technolog żywności przedstawiający się jako koryfeusz finansów) jest wysławianym pod niebiosa fachowcem od tych spraw na UWM. Tymczasem taka pomyłka kompromituje  w sposób niewyobrażalny.

Na koniec zaskoczenie, portal olsztyn24.com nie dał się nabrać i w swojej relacji nie skopiował  tak jak to zrobiły inne media danych z ratusza, ale napisał poprawnie:
" Wzrosnąć mają też wydatki bieżące o około 4% (wyniosą 717 mln zł) i wydatki majątkowe o 21% (wyniosą 262 mln zł). W wydatkach bieżących naistotniejszą pozycję stanowią wydatki na oświatę (31% wszystkich wydatków)."
 
Takie rzeczy tylko w Olsztynie.

środa, 14 listopada 2012

Z wspieraniem przedsiębiorczości w Olsztynie wychodzi jak zawsze

Usilnie próbuję doszukać się plusów w olsztyńskiej rzeczywistości. Była dobra szansa, ale znowu pojawia się poczucie, że coś nie do końca zagrało.
Polski Czempion - program zorganizowany przez trzy instytucje: Agencja Rozwoju Aglomeracji Wrocławskiej (że też mają coś takiego?) , PAIIZ i PwC - ma pomoc wybranym przedsiębiorstwom z danego miasta w ekspansji na rynki zagraniczne. W programie biorą jeszcze udział Gdańsk, Katowice, Poznań, Szczecin oraz Rzeszów. O dziwo z zaskoczenia dołączył też Olsztyn.
W związku z tym w dniu wczorajszym odbyło się w Olsztynie spotkanie inicjatywy.
Program spotkania:
11:00 powitanie gości: Anna Wasilewska oraz Piotr Grzymowicz
11:05 Prezentacja założeń Programu „Polski Czempion i omówienie bieżących aspektów ekonomicznych ekspansji na rynki zagraniczne w kontekście obecnej sytuacji gospodarczej w Europie
11:35 Prezentacja firm i ich doświadczenia w zakresie ekspansji na rynki zagraniczne
12:35 Wstępna diagnoza potrzeb warmińsko-mazurskich i olsztyńskich firm w ramach programu
 
Bardzo ciekawy pomysł, agenda spotkania też sensowna, co więc znowu poszło nie tak? A więc frekwencja i promocja spotkania -  miało ono charakter wybitnie kanapowy.
 
Z fotoreportażu na portalu olsztyn24.com dowiadujemy się, że na sali zasiadło 8 osób! Mimo wybitnych wysiłków kadrującego fotografa nie da się tego ukryć :)
Można obstawić, że z tych ośmiu jakieś 4 były od strony organizatorów - przecież skoro projekt organizuje kilka stron (ARAW, PAIIZ, PwC, UM, Urz. Marsz.) to pewnie wysłali swoich przedstawicieli.

Czyli jak widać znowu "one man show" a może precyzyjniej "one man and one woman show" czyli pan Grzymowicz,  i pani Wasilewska w roli orkiestry, dyrygenta i publiczności.
A gdzie przedsiębiorcy? Bardzo sprytnie można sobie wpisać do agendy "diagnoza potrzeb warmińsko-mazurskich i olsztyńskich firm" i debatować z 4 firmami :)
 
Chyba tylko po to aby nie przyszedł ktoś nieplanowy i nie popsuł zabawy informację o spotkaniu dodano w serwisie Urzędu Miasta w dniu spotkania. W ten sposób można się było pogrzać we własnym sosie a kto wie może i wybrać do programu te firmy, które akurat wiedziały...
Nie natrafiliśmy w żadnych lokalnych mediach na informację o spotkaniu umieszczoną z wyprzedzeniem i zachęcającą kogokolwiek do udziału. Pytanie więc - jakie są zasady rekrutacji firm, kto był na spotkaniu etc. ? Tego też brakuje w komunikacie ratusza wydanym ex post. Jeśli ktoś wie cokolwiek na ten temat to prosimy o informacje.
 
Może chcieli dobrze ale zabrakło wykończenia albo oleju, albo profesjonalizmu - tak jak ze znanym już INFOMRATOREM gospodarczym. Ale przebija się też nieśmiała myśl, że może wcale nie chcieli ? Może chcieli tylko odfajkować, odegrać szopkę, pstryknąć fotki i na tym koniec?

poniedziałek, 12 listopada 2012

Czy dostatnia emerytura dla naszego czytelnika jet możliwa?

Wychodząc poza lokalne problemy - czy myślicie, że możecie się nastawić, że po przepracowanym życiu odejdziecie sobie na zasłużoną emeryturę, która zapewni godną egzystencję a wszpitalu będzie czysto, przyjemnie i najnowszy sprzęt? Otóż najdelikatniej mówiąc nie jest to wcale pewne. Wystarczy spojrzeć od czasu do czasu na różne prognozy demograficzne dla Polski.

Raport OCED z listopada 2012 Looking to 2060: Long-term global growth prospects pokazuje m.in. zjawisko starzenia się populacji w krajach członkowskich organizacji. Wraz z Koreą Płd. i Słowacją tworzymy czołówkę społeczeństw starzejących się. Najprościej opisuje to wskaźnik mówiący że jeśli obecnie stosunek liczby ludności powyżej 65 roku życia do ludności w wieku produkcyjnym (15-64)  wynosi ~20% to w 2030 roku będzie to ~35% a w 2060 aż ~64%.
 
Co to oznacza? O ile teraz na jednego emeryta teoretycznie może pracować jakieś 5 osób (nie pracują bo część się uczy, część jest inwalidami a część bezrobotna lub niezainteresowana podjęciem pracy - ale mogą) to w 2060 na jednego emeryta będzie mogło pracować jakieś 1,5 osoby wg. OECD. Potrzebna tu mała poprawka bo w 2060 roku wiek emerytalny w Polsce wynosił będzie 67 lat ale w tych proporcjach zmieni to niewiele. Powiedzmy, że na jednego emeryta będzie przypadało 1,6 osoby w wieku produkcyjnym. Ludność w wieku produkcyjnym ma się nijak do tej aktywnej zawodowo. W grupie wiekowej 15-24 zapewne zdecydowana większość będzie się kształcić. W grupie 25-67 pracować będzie jakieś 70% - bo takie są prognozy aktywności zawodowej Polaków (obecnie jest znacznie niżej).  Na pewno policzyli to już demografowie oraz ZUS i fundusze emerytalne, które wiedzą, że w 2060 pracujących będzie mniej niż emerytów. Społeczeństwu tego wystarczająco skutecznie nikt nie komunikuje - zapewne aby nie burzyć wiary w lepsze jutro :)

Źródło: OECD
Ktoś powie, że przecież ochroni nas to, że repartycyjny system emerytalny (taki w którym pracujący składają się na emerytów) zastąpiono u nas kapitałowym (każdy odkłada swój kapitał) więc nie będzie problemu. Bo będziemy mieli odłożone "swoje". Ale to nie do końca prawda - system obecny to system mieszany "repartycyjno-kapitałowy". Część kapitałowa to OFE. Co do reszty to niby tam są jakieś konta w tym ZUS ale jak będą nam z nich wypłacać to nie wiadomo. Zależeć będzie od bieżącej płynności w ZUS, a skoro ZUS za nasze dzisiejsze składki nie kupuje np. norweskich obligacji tylko wydaje na bieżące emerytury dla górników to nawet jak będziemy mieli na wirtualnym koncie emerytalnym  w 2060 odłożone "kokosy" roku "tamtejszy" minister finansów może powiedzieć, że kasa ZUS się nie domyka, bo mało ludzi pracuje i płaci składki, a transferu z budżetu państwa pozwolą na wypłacanie "emeryturek" a nie emerytur.
 
A jak wygląda wariant optymistyczny? Prognozowana stopa zastąpienia (relacja wysokości emerytury do ostatniej pensji) w scenariuszu, że wypłata z I i II filara przebiegnie bez problemu wynosi 31% dla 2060 roku. Czyli optymistycznie emerytura to będzie 31% pensji pesymistycznie <31%. Biorąc pod uwagę, że tego rodzaju scenariusze raczej mają tendencje do korekty w złą stronę w starciu z rzeczywistością to możemy przyjąć, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, ZUS będzie wypłacalny a aktywa OFE nie ucierpią drastycznie w kryzysach finansowych to otrzymana emerytura będzie kształtować się gdzieś w przedziale 20%-30% ostatniej pensji. Biorąc pod uwagę, że w Polsce pensja przeważnie nie pozwala na godziwe życie to co dopiero powiedzieć o jej podzieleniu przez pięć?

Przy czym, aby zasiać wśród czytelników niepokój co do ich starości, należy pamiętać, że na skutek zmian demograficznych:
-  Znacząco wzrośnie liczba osób korzystających z opieki medycznej i dopłat do leków.
- Wzrośnie liczba osób korzystających z różnej formy opieki, opieki domowej, pomocy socjalnej, rehabilitacji etc. 
Wzrosną więc koszty wszystkich tych świadczeń, których potrzebują ludzie starsi a spadnie liczba osób je finansujących - czyli spadnie dostępność. Nawet teraz gdy pracujących dużo, ludzi starszych relatywnie niedużo, służba zdrowa ma ciągłe problemy. Odwrócmy sytuację w następujący sposób: pracujących mało, starszych dużo...

Sposobów na złagodzenie tych problemów jest dość dużo, powiedzmy jest w czym wybierać :)
1. Absorpcja kilku milionów imigrantów, którzy będą na nas pracować (chyba nierealne)
2. Znaczne wzbogacenie się gospodarcze społeczeństwa, które pozwoli zamortyzować przyszłe zjawiska (realne ale ciężkie)
3. Istotny przełom technologiczny znacząco obniżający koszty chorób wieku starczego i opieki nad ludźmi starszymi (raczej niemożliwe)
4. Oparcie się na własnej indywidualnej zapobiegliwości i "odłożenie" na starość tak aby można było zapłacić prywatnej opiekunce czy wykupić "dobre" prywatne ubezpieczenie (realne, ale ciężkie i niemożliwe dla 100% populacji)
5. Liczne potomstwo, które pomoże na starość (dość rozsądne rozwiązanie, naukowo potwierdzony jest fakt, że w krajach gdzie nie ma systemów emerytalnych przeważają rodziny wielodzietne)
6. Wykorzystanie przez nas "starych" demokracji i takie ukształtowanie modelu ekonomicznego, w którym młodzi będą płacić olbrzymie podatki na nasze utrzymanie (bardzo realne w kraju, przedsmak mamy obecnie - starsze pokolenia narzuciły nam to, ze pracujemy m.in. na emerytury górników, SBków, wojskowych i policjantów - i tu leży źródło problemu, w krajach gdzie system skonstruowano pod potrzeby starszych pokoleń rodzi się mało dzieci bo skoro ktoś uznaje, że lepiej dopłacać 5 miliardów zł rocznie do systemu emerytalnego służb mundurowych niż do polityki pronatalistycznej...)
7. Odkrycie i eksploatacja złóż gazu, ropy lub czegoś zdolnego zapełnić emerytalną czarną dziurę (małoprawdopodobne)
8. Zejście z tego świata tak gdzieś do 2040 (bo wtedy jeszcze aktywne zawodowo będą pokolenia wyżu demograficznego, więc jakoś to wszystko będzie się kręcić:-)
9. Emigracja - najłatwiejsze, najprzyjemniejsze.

 


sobota, 3 listopada 2012

Ocena po 20. latach: Olsztyn stać na więcej


"Przedruk" artykułu z Gazety Wyborczej

Ocena po 20. latach: Olsztyn stać na więcej

Olsztyn Okiem Ekonomisty
 
02.11.2012 , aktualizacja: 02.11.2012 13:07

Olsztyński zamek to nadal jeden z najbardziej charakterystycznych elementów miejskiego krajobrazu
Olsztyński zamek to nadal jeden z najbardziej charakterystycznych elementów miejskiego krajobrazu (Fot. Przemysław Skrzydło / Agencja Gazeta)
Sukces Olsztyna przez ostatnie dwie dekady można ocenić jako przeciętny. Niektóre miasta swoje szanse wykorzystały znacznie lepiej. Dlaczego nam się nie udało? - pyta autor bloga internetowego Olsztyn Okiem Ekonomisty
Co znaczy rozwój miasta? Nie jest to rozbudowa czy rozrost przestrzenny. O rozwoju nie świadczą przyrost nowych osiedli czy kilometr drogi, tym bardziej, że zbudowanej na potrzeby ruchu tranzytowego przez miasto, a nie mieszkańców. Rozwój to przede wszystkim zapewnianie wzrostu jakości życia dla już obecnych mieszkańców. Czasem może to się łączyć z budowaniem i ekspansją przestrzenną, ale nie są to pojęcia tożsame.

Co wpływa na poziom życia? Po pierwsze - jakość i estetyka otoczenia. W Olsztynie rzuca się w oczy rozlewająca się w niekontrolowany sposób zabudowa, walka z zielenią miejską, zapuszczone śródmieście rozjeżdżane przez samochody. Oczywiście powstało trochę osiedli - enklaw, powyżej tego poziomu, ale korzystają z nich nieliczni.

Po drugie - możliwości kształcenia. Można się pokusić o stwierdzenie, że fachowiec, absolwent dawnej Akademii Rolniczo-Technicznej w Olsztynie, był w lepszej sytuacji na rynku pracy niż obecni absolwenci Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.

Po trzecie - sytuacja materialna. Sytuacja w porównaniu do tej sprzed 20 lat poprawiła się znacznie. Jest to głównie związane z nieprzerwanym wzrostem PKB w naszym kraju w tym okresie. Dotyczy to także Olsztyna. Jest lepiej, jednak nie tak, jak mogłoby być.

Po czwarte - bezpieczeństwo zatrudnienia. W tym obszarze sytuację można ocenić jako niezmienioną. Problemy z dobrym i stabilnym zatrudnieniem towarzyszą mieszkańcom Olsztyna przez ostatnie 20 lat.

Jak poprawiać sytuację materialną i rozwijać rynek pracy? Olsztyn nie ma pomysłu. Brak tu kapitału i firm, brak transferu kapitału z zewnątrz. To wszystko przekłada się na brak miejsc pracy dla absolwentów uniwersytetu. Władze miasta przekonują, że jest dobrze, i obiecują inwestycje typu galerie handlowe, aquapark, stadion i park technologiczny. Tymczasem wspomniane powyżej obiekty to nie są inwestycje, które przysłużą się budowaniu pozycji gospodarczej miasta, a jedynie konsumpcji. Nie da się oprzeć rozwoju Olsztyna na galeriach handlowych i marketach z żywnością. Olsztyn powinien przyciągać firmy, które stworzą miejsca pracy i zapłacą podatki. Niestety, przez minione dwie dekady staliśmy się głównie obszarem eksploracji dla podmiotów zewnętrznych, które nie traktują Olsztyna jako partnera, tylko jako rynek, na którym się zarabia.

Skomunikowanie Olsztyna z resztą kraju pokazuje, jak bardzo odstajemy cywilizacyjnie. Pociąg ekspresowy do Warszawy w latach 90. jechał 2 godziny 40 minut, obecnie minimum cztery godziny. Brakuje autostrady, brakuje drogi ekspresowej, brakuje szybkich połączeń kolejowych, brakuje lotniska. Problemem nie jest nawet to, że "brakuje". Problemem jest to, że nie ma widoków, aby się to zmieniło w ciągu najbliższych dziesięciu lat.

Oceniając dorobek Olsztyna w czasie ostatnich 20 lat, należy odnieść się do zmian, jakie zaszły w całym kraju. Na tym tle sukces miasta można ocenić jako bardzo przeciętny. O ile na początku transformacji prawie w całym kraju żyło się na poziomie porównywalnym, to po ponad 20 latach widać, że niektórzy wykorzystali swoje szanse znacznie lepiej. Inne miasta, w tym Olsztyn, znalazły się na tej mapie polaryzującej się cywilizacyjnie Polski po niewłaściwej, gorszej stronie. Nie oznacza to, że jest coraz gorzej, ale poprawia się nam wolniej niż innym, a w niektórych obszarach można się zastanawiać, czy w ogóle się poprawia. Daje się zauważyć proces narastającego zapóźnienia. Jeśli postępujący trend nie ulegnie zmianie, to za kilka czy kilkanaście lat będziemy mieli wręcz do czynienia z zacofaniem.

Dostrzegany przez różne grupy mieszkańców sprzeciw wobec braku właściwej polityki miejskiej odbierany jest przez władze jako naruszenie porządku społecznego. Osoby nagłaśniające problemy Olsztyna przedstawia się jako pieniaczy. Politycy lokalni są przekonani, że są wyrazicielami opinii ogółu, do dyskusji o mieście "zaprasza" się jednych, a pomija innych. Wyznaczeni eksperci mają prawo zabierać głos, wyznaczone ekspertyzy są słuszne. Pozostali, bez koncesji, nie mają głosu. A przecież, aby ruszyć w dobrym kierunku, należy obiektywnie zdefiniować obecną sytuację miasta i powiedzieć wprost to, o czym wiedzą wszyscy, którzy wychylają nos poza jego rogatki: Olsztyn nie nadąża za resztą kraju. 
Więcej... http://olsztyn.gazeta.pl/olsztyn/1,35189,12782568,Ocena_po_20__latach__Olsztyn_stac_na_wiecej.html#ixzz2BBl21xmA

niedziela, 28 października 2012

Olsztyński punkt widzenia i punkt siedzenia


Bardziej zorientowani w olsztyńskich realiach czytelnicy mówią nam, że problematyka poruszana w artykułach wskazuje na brak zrozumienia sytuacji i motywów postępowania drugiej strony - czyli tych o których piszemy. Idąc dalej polecają abyśmy wczuli się w skórę olsztyńskiego pana i wójta i spojrzeli na świat z ich strony.

W związku z tym dzisiejsza próba kilku ostatnich wydarzeń z obszaru gospodarczego w Olsztynie oczami głównych aktorów olsztyńskiego matrixu. Postaram się dokonać próby przedstawienia tych wydarzeń z perspektywy bloga - czyli podchodząc do tematu z punktu widzenia logiki i interesów "ogółu" a dla porównania spróbuję zdiagnozować odczucia i motywacje matrixu dla każdej z opisanych sytuacji. Oczywiście jest to tylko pewna próba, nie wiemy czy naprawdę tak jest. Poniżej hipotetyczna analiza trzech wiadomości z ostatnich dni.

1. Jarmark świąteczny tylko w weekend, bo nie ma dotacji unijnej na jego organizację (link

Wariant 1: Podejście logiczno-zdroworozsądkowe.
Jarmarki lokalne do dziś służą wykładowcom uczącym studentów na I roku studiów ekonomicznych do wyjaśnienia idei wolnego rynku. Jarmark to esencja takiego rynku - spotykają się producenci/sprzedawcy i klienci. Następuje przepływ dóbr i pieniądza. Wszyscy na tym korzystają, jedni zarabiają inni zaspokajają swoje potrzeby materialne. Jarmarki świąteczne to w Niemczech wielki biznes szacowany na 5 mld Euro rocznie. Jarmark to pewien szczególny rodzaj handlu i nie rozumiem, czemu brak dofinansowania z Unii nie pozwala nam handlować? Czy targowisko na Grunwaldzkiej powstało za pieniądze unijne? Oczywiście nie, w czym więc problem?

Wariant 2: Podejście matrixowe
Jarmark to taki kolejny rodzaj imprezy wynalezionej przez człowieka z ratusza (facet był w Niemczech i odkrył proch - czyli napił się Gluhweina a potem sprzedał to w Olsztynie jako swój pomysł).

Jarmark to okazja abyśmy wypromowali się jako Ci, którzy coś robią dla miasta i uzasadnili swoje istnienie. Dlatego jarmark nie może być rynkiem w sensie ekonomicznym, musi to być odgórnie zaplanowane i sterowane przez nas wydarzenie. Co więcej my powiemy kto i na jakich zasadach tam wystawi stoisko a także my wydamy pieniądze unijne na organizację - są więc szanse na jakieś dodatkowe korzyści. Jeśli nie ma dodatkowych 700 tys. z Unii na jarmark to nasza korzyść nie jest na tyle duża aby całą imprezę organizować.

Komentarz: przy takim podejściu już niedługo może się okazać, że bez środków unijnych nie wybudujemy żadnej drogi, nie wyremontujemy żadnego zabytku, nie kupimy nowego autobusu a na koniec zamkniemy sklepy spożywcze - bo Unia nie dofinansuje.
 

2. UWM pozyskał pieniądze na projekty dla biznesu i za te pieniądze pracownicy UWM odbędą staże w firmach i opracują pomysły na wsparcie biznesu tych firm. (link)

Wariant 1: Podejście logiczno-zdroworozsądkowe.
Współpraca na linii nauka- biznes, której w naszym kraju nie ma polega na tym, że prywatny kapitał wspiera uczelnie w prowadzeniu badań, z których to wyników badań potem korzysta. Tak jest na przykład w USA i to tam rozkwitają najlepsze uczelnie. Dotowanie uczelni po to aby pracowała dla potrzeb biznesu nadal jest po prostu oddalonym od potrzeb rynku dotowaniem jakbyśmy tego nie nazwali. Naukowiec zostanie opłacony niezależnie od tego czy jego pomysł znajdzie zastosowanie praktyczne w firmie.
 
Wariant 2: Podejście matrixowe
Nie wiadomo czy uczelnia jest w stanie komukolwiek pomóc na tyle skutecznie aby ktoś zapłacił za doradztwo biznesowe czy badania nakierowane na potrzeby biznesu. Załatwmy jakąś kasę z budżetu bądź z projektu unijnego, a wtedy nawet jak pomysły naszych naukowców nie zostaną wykorzystane bo będą słabe to firmy się na to nie obrażą, bo nie będą przecież za to płacić. A, że jakieś środki publicznę zostaną zużyte nieproduktywnie. Trochę ludzi sobie dorobi.

Komentarz : miało być znowu śmiesznie, ale... W realiach polskich przyznać trzeba, że podejście matrixowe jest korzystne dla Olsztyna. Niezależnie od przydatności pomysłu, do miasta i uczelni spłyną jakieś fundusze i zasilą regionalną naukę i gospodarkę. Także nie można się przyczepić - UWM zagrał tak jak system pozwala. A kto wie może faktycznie powstaną jakieś dobre pomysły?


3. Olsztyńska loża BCC wyśle list do premiera postulując m.in. podniesienie poziomu edukacji ekonomicznej społeczeństwa i usprawnienie pracy aparatu skarbowego oraz zakończenie medialnych nagonek na firmy finansowe, zajmujące się pośrednictwem, oraz odbudowanie społecznego zaufania do przedsiębiorczości. (link)
Prezes Olsztyńskiej loży BCC - pan Wiesław Lubiński - fot. www.ro.com.pl

Wariant 1: Podejście logiczno-zdroworozsądkowe.
Olsztyn ma dużo bardziej prozaiczne problemy ograniczające możliwości prowadzenia biznesu i wzorstu gospodarczego niż chociażby zaufanie do przedsiębiorczości. Z kolei troska o firmy finansowe brzmi jak żart, czyżbyśmy utożsamiali nasze interesy z interesami órżnych tam ambergoldów i ołpenfajansów? A co z drogami i połączeniami kolejowymi do Olsztyna? Co z lotniskiem? Co z wysokim bezrobociem w regionie ograniczającym siłę nabywczą klienteli biznesów prowadzonych przez panów z BCC?
 
Wariant 2: Podejście matrixowe
Co jakiś czas musimy się przypomnieć, że istniejemy i że coś robimy. Najlepiej jak będzie to strzał z grubej rury, w Olsztynie to zrobi wrażenie, że piszemy do premiera. Poza tym może media ogólnopolskie podchwycą temat i ktoś usłyszy, że istniejemy? Można by wprawdzie napisać o problemach regionu, ale przecież prowadzimy swoje firmy od 20 lat i jest nam w miarę dobrze. W sumie to po co nam te lotnisko? A nuż przyleci jakiś Poznaniak i założy nam coś konkurencyjnego? Po co nam w ogóle rozwój gospodarczy miasta jeśli miałby oznaczać otwarcie na zewnętrznych inwestorów? Nawet jak nie będą z nami konkurować bo będą to Koreańczycy produkujący telewizory to podkupią siłę roboczą, trzeba będzie Olsztyniakom płacić większe pensje.

Komentarz: krótkookresowo zapewne racja. Poza tym panowie biznesmeni nie są od zbawiania świata, ale od interesów. Ale w ten właśnie sposób podcinają gałąź na której siedzą - biedne miasto = mała siła nabywcza, mały rynek zbytu etc. Czym więcej ludzi wyjedzie z Olsztyna w poszukiwaniu lepszego życia tym mniejsze możliwości biznesowe na przyszłość itd. itp. 

Podsumowując - wychodzi na to, że jakieś ogólnie zgodne, racjonalne działanie dla zwiększenia pomyślności gospodarczej Olsztyna samoistnie nie nastąpi. Zbyt duża jest różnica interesów w potrzebach wszelakich grup, które mają silną pozycję w mieście takich jak urzędnicy, lokalni biznesmeni, uniwersytet, a jeszcze większa jest rozbieżność tych interesów z interesem ogółu mieszkańców. Oczywiście czasami może pojawiać się pewna zbieżność, ale tylko okazjonalna i przypadkowa.  To taki model rodem z socjalizmu - to nic, że ogólnie wszyscy mamy gorzej niż gdzie indziej, ale akurat moja grupa ma lepiej niż większość.

Co więc należy zrobić? Opracować jakiś plan działania dla miasta oparty na sytuacji którą Ronald Reagan opisał nastepująco "wysoka woda podnosi wszystkie łódki". Na ogólnej poprawie sytuacji gospodarczej miasta długookresowo zyskaliby wszyscy. Brakuje tylko lidera, który zebrał by środowiska opiniotwórcze i decyzyjne, stworzył wspólną platformę dyskusyjną i rozpoczął debatę. Środowisko urzędnicze jest w Olsztynie na tyle jałowe intelektualnie, że raczej tej roli nie podejmie. Może więc UWM? 


poniedziałek, 8 października 2012

Beton we mgle niejasności

Dziś gościnnie artykuł Suchara z Forum Rozwoju Olsztyna.

Kilka dni temu potwierdziły się informacje, że dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury w Olsztynie – Marek Marcinkowski będzie nadal stał na czele MOKu. Prezydent uznał, że Marcinkowski, który sprawuje swoje stanowisko już 12 lat powinien nadal je piastować. Mimo iż obecny dyrektor był wielokrotnie krytykowany przez przedstawicieli olsztyńskiej kultury za sposób w jaki kieruje działalnością MOKu, nie stracił zaufania Piotra Grzymowicza. Sam Prezydent jest tak zadowolony z pracy dyrektora, że zwrócił się aż do samego Ministerstwa Kultury z prośbą o przedłużenie kontraktu Marcinkowskiemu bez przeprowadzania konkursu.


Foto: zdjęcie pochodzi z serwisu Olsztyn24.com, a konkretnie z "Myśliwskich fanfar na inaugurację OLA"

Nie zamierzam oceniać, czy Marek Marcinkowski prawidłowo wywiązuje się ze swoich obowiązków, ani też czy powinien dalej zasiadać w fotelu dyrektora. Chciałbym natomiast w niniejszym artykule poruszyć kwestię standardów dotyczących jawności i przejrzystości w działalność władz Olsztyna. Niestety standardów dość niskich.

Czy osoba zatrudniona przez 12 lat i opłacana z publicznych środków nie powinna podlegać okresowej kontroli? Jak wspomniałem, Prezydent Olsztyna ocenia działalność Marcinkowskiego bardzo wysoko. Ponoć na jego temat wypowiadał się pozytywnie związek zawodowy, Polscy Artyści Muzycy, Warmińsko-Mazurski Oddział Polskiego Oddziału Chórów i Orkiestr, a także Klub Plastyków Amatorów "Sąsiedzi" oraz Towarzystwo Muzyczne. Zatem skoro jest tak świetnie, dlaczego nie przeprowadzono konkursu? Przecież tak doskonały kandydat jakim wg. Prezydenta oraz rozmaitych środowisk twórczych jest Marek Marcinkowski, wygrałby w cuglach. Również sam kierownik MOKu ma o sobie doskonałe zdanie. Potwierdza to jego wypowiedź udzielona Gazecie Wyborczej: „w konkursie rzeczywiście nie wziąłbym udziału. Uważam, że jestem zawodnikiem, który zasłużył na prawo do finału bez udziału w eliminacjach.”

Hipotetyczny udział Marcinkowskiego w konkursie oraz brak elementarnej skromności pomińmy milczeniem. Niestety milczeniem nie możemy pominąć faktu, że kierownik ważnej instytucji swój urząd będzie sprawował przez kolejny okres, bez poddania jego umiejętności i dorobku jakiejkolwiek ocenie z zewnątrz. Prezydent nie poczuwa się do tego, aby po 12 latach pracy Marcinkowskiego sprawdzić, czy w Olsztynie nie ma od niego lepszych kandydatów na dyrektora MOKu. Konieczność przeprowadzenia konkursu na kierownika placówki, która zajmuje się wspieraniem kultury w wojewódzkim mieście, powinna być dla Grzymowicza oczywistością, w szczególności, gdy nie wszyscy pieją z zachwytu nad obecnym dyrektorem. Co z tego, że przepisy przewidują możliwość przedłużenia kontraktu w specjalnym trybie? Jak już pisałem, chodzi mi o kwestię standardów, które powinny być w pewnych sytuacjach bezwzględnie przestrzegane. To że Prezydent ma tak dobre zdanie o pracy swojego podwładnego, nie ma żadnego znaczenia, bo w tym wypadku chodzi po pierwsze o samego dyrektora, a po drugie mamy do czynienia z ważną instytucją publiczną jaką jest niewątpliwie Miejski Ośrodek Kultury. I poddając krytyce decyzję Grzymowicza nie trzeba od razu odnosić się do elementarnych zasad demokratycznego państwa oraz używać wielkich słów. Wystarczy powołać się na zwykłą przyzwoitość. Takim przejawem przyzwoitości byłby właśnie konkurs, do którego każdy chętny mógłby się zgłosić i dać pokonać Markowi Marcinkowskiemu (chyba że obecny dyrektor spełniłby swoją zapowiedź i zrezygnował z walki o fotel dyrektora).

Podobny problem z przestrzeganiem standardów dotyczących jawności życia publicznego mają także nasi radni. W olsztyńskich mediach regularnie przerabiana jest kwestia imiennego głosowania w Radzie Miasta. Ostatni raz gorąca dyskusja na ten temat toczyła się w kwietniu bieżącego roku. Radni podebatowali, gazety opisały, a informacji na stronie internetowej Biuletynu Informacji Publicznej o tym, kto i jak głosował nadal nie ma. Rada Miasta urzęduje w wyremontowanym za ciężkie pieniądze budynku, wyposażonym w nowoczesny sprzęt, który bez problemu pozwala na sprawne protokołowanie w jakich okolicznościach i za czyim poparciem zapadła dana uchwała. Brak możliwości sprawdzenia jak głosują radni w poszczególnych sprawach, uniemożliwia kontrolę działalności wybranych przez nas samorządowców. Aby móc w pełni stwierdzić, czy dany radny sprawuje swój urząd zgodnie z naszymi oczekiwaniami nie wystarczy znajomość uchwał, które popierał, czy którym się sprzeciwiał podczas głosowania. Jednakże bez powyższej wiedzy nie jesteśmy w stanie rozliczyć radnych z ich pracy. Nie oszukujmy się - obecny stan rzeczy jest im na rękę i mimo składanych przez nich obietnic nie wierzę, że już wkrótce powszechnie dostępne będą protokoły ze szczegółowymi wynikami głosowań. Przypominam, że nie trzeba żadnej rewolucji. Wystarczy niewielka zmiana statutu miasta, która da mieszkańcom naprawdę wiele. Brakuje tylko woli radnych. I nie chcę roztrząsać, czy problem pozostaje nierozwiązany z winy przewodniczącego Rady – Jana Tandyraka czy innych polityków. Mieszkańców nie powinno to w ogóle obchodzić. Tak jak w przypadku Marka Marcinkowskiego Prezydent zapomniał, że warto być przyzwoitym, tak i radni nie chcą być przyzwoici w stosunku do nas. Staną się dopiero wtedy, gdy będą mieli odwagę ujawnić jak głosują, czyli tak naprawdę zaczną rzetelnie wywiązywać się ze swoich obowiązków.

To jak w niejasny sposób zapadają decyzje w olsztyńskim Ratuszu, można również zaobserwować przyglądając się przebiegowi konsultacji społecznych dotyczących niektórych miejskich inwestycji. W 2011 roku Ratusz rozpoczął konsultacje w sprawie Parku Centralnego. Powstanie parku miała poprzedzić szeroka debata na temat jego przyszłego wyglądu, funkcji itp. Inauguracja konsultacji nastąpiła 25 czerwca 2011 roku, podczas festynu „Zaplanuj Park Centralny”. W trakcie imprezy przeprowadzono ankietę (na zadane pytania odpowiedziało 168 osób), dzięki której Urząd Miasta miał uzyskać wstępną odpowiedź, jak ma wyglądać przyszły park. Ankieta dostępna była również do końca sierpnia 2011 roku w formie elektronicznej. Równocześnie Ratusz zachęcał do przyłączenia się do Grupy Liderów Społecznych, której zadaniem miało być wskazanie kierunków zagospodarowania parku. I na tym historia konsultacji w sprawie Parku Centralnego się kończy, a raczej niespodziewanie urywa. Do powstania Grupy Liderów Społecznych nie doszło, nie wiadomo też, czy wzięto pod uwagę wyniki ankiet. Mimo że na internetowej platformie konsultacji społecznych kilkanaście razy zadano pytania dotyczące dalszego losu dyskusji nad wyglądem nowego parku, do dzisiaj ze strony Ratusza nie padła żadna odpowiedź. A jak dobrze wiemy roboty budowlane za Alfą trwają już od kilku miesięcy, zaś park ma powstać do końca października 2013 roku. Nie mogę powiedzieć, że w tym wypadku Urząd Miasta zapomniał o mieszkańcach. On ich po prostu bezczelnie zignorował.

Podobnie wyglądały tzw. prekonsultacje w sprawie Koszar Dragonów. W czerwcu 2011 roku, w kamienicy Naujacka odbyło się otwarte spotkanie z dr. Andreasem Billertem, specjalistą od rewitalizacji miast. Wykład dr. Billerta miał zapoczątkować cykl spotkań, dzięki którym władze miasta wspólnie z mieszkańcami Olsztyna przygotowałyby koncepcję rewitalizacji zrujnowanych budynków. Trzy miesiące później, na terenie samych koszar miała miejsce konferencja połączona z wystawami i koncertem muzyki elektronicznej. Wszystko po to, aby przyciągnąć Olsztynian, zachęcić ich do udziału w debacie. Sam byłem uczestnikiem tego spotkania i muszę przyznać, że wierzyłem, iż konsultacje będą kontynuowane. Niestety i tym razem srogo się rozczarowałem. W styczniu bieżącego roku Pani Izabela Rudzka z Biura Strategii Rozwoju Miasta, zapewniała na platformie konsultacji społecznych, że „w Urzędzie Miasta Olsztyna trwają prace nad uszczegółowieniem harmonogramu realizacji dalszych etapów procesu rewitalizacji Koszar Dragonów”. Do sprawy Ratusz miał powrócić wiosną, bo jak dalej tłumaczyła Pani Izabela „miesiące zimowe nie są zbyt dobrym okresem na wszelkie spotkania, szczególnie plenerowe”. Jak widać wiosna i lato w tym roku nie okazały się sprzyjające dla olsztyńskich urzędników. Od stycznia Urząd Miasta milczy w sprawie koszar.

Oczywiście ktoś mógłby uznać, że Ratusz i tak robi nam łaskę, że w ogóle chce dyskutować z mieszkańcami o pewnych inwestycjach i mimo niedokończonych konsultacji powinniśmy się cieszyć, że przeprowadzono jakiekolwiek spotkania z mieszkańcami. Mnie jednak takie tłumaczenie nie zadowala. Wolałbym, aby konsultacje w sprawie Parku Centralnego czy Koszar Dragonów w ogóle się nie odbyły. Ratusz zaoszczędziłby dzięki temu nasz czas i co najważniejsze nasze pieniądze.

Tak naprawdę nie wiemy, po co w ogóle odbyły się wspomniane konferencje, festyny, wykłady. Nie mamy pojęcia, co olsztyńscy urzędnicy dzięki nim zrozumieli. Czy wnioski mieszkańców dotyczące zagospodarowania Parku Centralnego zostaną uwzględnione? Czy pracownicy Ratusza nauczyli się czegoś nowego podczas popołudnia spędzonego na debacie w koszarach? Pewne jest jedno – pieniądze zostały wydane. Nie dysponujemy przecież żadnymi oficjalnymi dokumentami (a przynajmniej ich nie opublikowano), które podsumowałyby przeprowadzone „pseudokonsultacje”. Sprawa się rozmyła i po roku mało kto pamięta, że pewnej ciepłej soboty Ratusz zorganizował rodzinny festyn, który ponoć miał jakiś cel.

Zdaję sobie sprawę, że podobnych przypadków jest o wiele więcej. Opisany problem nie dotyczy tylko Olsztyna. Martwi jednak to, że nie dopominamy się o przejrzystość w życiu publicznym. Dzięki temu rządzący czują się coraz silniejsi, nie mają skrupułów, aby podejmować decyzje z naruszeniem pewnych niepisanych zasad.

Niektórzy mogą zapytać, co w takim razie robić? W sprawie Parku Centralnego wystarczyłoby zapytać na platformie konsultacji społecznych, dlaczego konsultacje nie są kontynuowane?
Owszem, takie pytania się pojawiały, lecz zadawało je nieustannie kilka tych samych osób, które są Ratuszowi doskonale znane. W sprawie Marcinkowskiego można wysłać mejla Prezydentowi. Zapewniam, że gdyby na skrzynkę Grzymowicza trafiło nawet kilkadziesiąt listów wyrażających niezadowolenie ze sposobu w jaki podjęto decyzję o przedłużeniu kadencji dyrektora MOKu, byłby to pewien znak, że mieszkańcy patrzą władzy na ręce.

Wiem, że wielu z naszych lokalnych polityków nie zmieni się pod wpływem krytyki mieszkańców, czy społecznego ostracyzmu. Wystarczy jednak, jeśli będą mieli oni poczucie, że nie tylko przyglądamy się ich działaniom, ale potrafimy wyrazić naszą dezaprobatę, gdy zachodzi taka potrzeba. Olsztyńscy rządzący muszą zdawać sobie sprawę z tego, że sposób w jaki podejmują decyzje ma istotny wpływ na to, czy otrzymają mandat w kolejnych wyborach. Nie możemy wymagać, aby nasze pieniądze za każdym razem były wydatkowane w mądry sposób, czy też aby stanowisko dyrektora miejskiej instytucji było obsadzane w wyniku rzetelnie przeprowadzonego konkursu, skoro nie rozliczamy samorządowców ze stylu ich działań.

czwartek, 4 października 2012

Co z tym miastem?

Minął już ponad rok odkąd pojawił się pierwszy post na tym blogu i rozpoczęliśmy swoją działalność. O działalności tej mogę powiedzieć, że oceniamy ją jako umiarkowany sukces (jeśli ktoś ma inne zdanie to proszę napisać:), o czym świadczą przede wszystkim:
  1. Statystyki ruchu, czyli ponad 90 tysięcy odsłon stron na blogu
  2. Oburzenie oponentów - docierają do nas sygnały, że nie jesteśmy zbyt lubiani w środowisku olsztyńskiego matrixu, oczywiście nie popadamy w euforię, dobrze wiemy, że ten najtwardszy rdzeń matrixu, z którego myślimy, że się śmiejemy, śmieje się właśnie z nas. Taka to już uroda wszelkiego rodzaju zabetonowanych układów, można im wytknąć niekompetencję i głupotę a układ i tak się śmieje, bo wie, że nic mu nie grozi
  3. Pojawiające się zaczątki otwartej dyskusji o Olsztynie - przyczyniliśmy, się do tego, że w mieście powstały pewne inicjatywy, które otwierają mieszkańcom oczy. Dotychczas przecież obowiązywała jedyna słuszna opinia, że "Olsztyn jest piękny" i "Olsztyn kocham|. Można było mówić tylko o jeziorach, lasach i rewelacyjnym uniwersytecie a nie zauważano "żółtej barierki", grobowca przy ratuszu, tandetnych bannerów, styropianu przykrywającego stylową czerwoną cegłę, a przede wszystkim nie zauważano dziwactw, niekompetencji i mierności naszych władz.

Stąd też pomysł na blog, chcieliśmy pokazać, że nie jest idealnie, że nasze miasto traci pewną szansę na zmianę cywilizacyjną. Gdy inne miasta prą do przodu, my kręcimy się w kółko albo stoimy. Co z tego, że pozyskujemy jakieś środki unijne, skoro w dzisiejszych czasach każde miasto je pozyskuje? U nas realizowanie przez urzędników codziennych obowiązków związanych z wnioskowaniem o unijne dotacje urasta do rangi epokowych zasług. Ale nadal omija nas sieć dobrych dróg, sieć sprawnych połączeń kolejowych, lotnisko chcą nam wybudować w dalekim lesie, zarabiamy mało na tle kraju, ceny benzyny mamy wysokie, w mieście brakuje interesujących możliwości pracy dla młodych ludzi, nie pojawiają się też żadni inwestorzy. Czyli w praktyce cofamy się. Jedyne co kwitnie to urzędy, które opanowały centrum miasta. Olsztyńskie aspiracje pokolenia "postUWM" to "załatwienie" sobie pracy w którymś z gmachów przy Al. Piłsudskiego albo wyjazd...

Najbardziej żenujące w tym wszystkim jest to, że władze lokalne kreują wirtualny obraz zupełnie odmienny od rzeczywistości widocznej gołym okiem. Do tego  różnego rodzaju "autorytety" kreślą obraz bajkowej krainy, rozwijającej się, modernizującej, przyjaznej mieszkańcom - zupełnie jak Tatarstan ! (pisaliśmu o tym TU Tatarstan)

Na dokładkę miasto zostało pokarane Przyspieszaczem. Przyspieszacz banalnymi osiągnięciami chwali się jak habilitacją. Zapomniał biedaczek, że zdobycie betonu problememy było za komuny, w której on zdaje się tkwi mentalnie. Teraz zabetonowanie kawałka trawy czy wyasfaltowanie 1000 m. nowej drogi za unijne pieniążki to żaden sukces. Wystarczy pojechać do Torunia i zobaczyć jakie "zabawki" drogowe powstają teraz w Polsce za unijny grosz. Abstrahując od faktu, że Przyspieszacz buduje głupio to nawet gdyby chciał się tym chwalić to niestety nie zdaje egzaminu, jest tylko malutkim Bobem Budowniczym z łopatką. Zawsze są jakieś opóźnienia, niedoróbki, reklamacje, poprawki, paraliż organizacyjny i komunikacyjny. Pytanie co ta jego ekipa, która zawalała dotychczas terminy każdej inwestycji pokaże przy projekcie tramwajowym?

Czując, że nie wszystko gra i że trzeba coś dać ludowi Przyspieszacz znakomicie podłapuje trendsetterską nowomowę i ględzi w kółko o rowerach, uspokojeniu ruchu samochodowego, nasadzeniach, zieleni, mieście ogrodzie, otwarciu na inwestorów i innych hasłach, których nie rozumie, ale wie, że należy je recytować.

Fot: Podczas gdy Toruń buduje nową trasę omijającą centrum z wielopoziomowymi skrzyżowaniami i mostem przez Wisłę - nasi fachowcy pieją z zachwytu i urządzają gminne dożynki nad kawałeczkiem Artyleryjskiej i nowym mostem nad Łyną :) Do tego Toruń ma autostradę oraz obwodnicę. (źródło: http://www.facebook.com/#!/MiastoTorun?fref=ts)





Dopełnieniem klimatu miasta jest infantylna propaganda, poziom wręcz uwłacza mieszkańcom:
To z bloga P. Grzymowicza: "Przedstawiciel firmy Solaris zwrócił też uwagę na kilka aspektów obecności tramwajów, z których rzadko zdajemy sobie sprawę. Okazuje się, że posiadanie sieci tramwajowej jest wyrazem metropolitalnego charakteru miasta i wpływa zdecydowanie na jego zewnętrzny wizerunek." 
A to ci się okazało. Przedstawiciel firmy, która zarobi na panu miliony złotych jest nawet w stanie powiedzieć panu, że jest pan najlepszym prezydentem miasta w Polsce, do tego przystojnym i lubianym - wtedy by się dopiero okazało:-)
Albo inna pikantna informacja, która zelektryzowała cały kraj: "Obecny na uroczystości marszałek Jacek Protas podkreślił, że nowa Artyleryjska służy nie tylko wygodzie mieszkańców, ale wzmacnia funkcję metropolitalną Olsztyna."

Kompleksy mają z tą metropolitalnością? Snują jakieś "metropolitalne" teorie. Myślałby człowiek, że metropolią to jest wtedy gdy można dojechać autostradą lub expresówką, posiada się obwodnicę, połączenie kolejowe ze stolicą o prędkości powiedzmy powyżej 100km/h, istnieje uniwersytet liczący się w kraju a może i Europie, jest lotnisko istnieją możliwości rozwoju zawodowego dla ludzi młodych, a oferta spędzania czasu wolnego to coś więcej niż galerie handlowe. Skądże , dla naszych oficjeli metropolitalność to 1,7 km nowej drogi i może za parę lat kilka tramwajów (Elbląg zaciera ręce bo tramwaje już ma:)
 
Pojawiają się też zalążki bardziej zaawansowanej propagandy. Cytując blog P. Grzymowicza: "(..)Olsztyn ma jeden z najniższych wskaźników zadłużenia wśród miast wojewódzkich - wyjaśnia. - Ustawowo ten wskaźnik nie powinien być większy niż 60 proc., u nas wynosi on tylko 37,5 proc. To w pewnym sensie odpowiedź na pytanie o sytuację ekonomiczną miasta i jego zdolność do prowadzenia aktywnej polityki kredytowej. W grupie miast wojewódzkich lokujemy się na 14. miejscu, co akurat jest bardzo dobrym wynikiem, albowiem w tym rankingu "im niżej, tym lepiej". Niechlubnym liderem jest Toruń, którego wskaźnik zadłużenia wynosi 85 proc." Tą informacje bezkrytycznie powiela jeden z lokalnych dzienników.

Autor bloga "zapomniał", że  w kasie miejskiej brak mu 700 milionów złotych na budowę ciepłowni.
Powoła w związku z tym tzw. "spółkę celową" , która zadłuży się na 600 milionów (100 wniesie wspólnik). W ten sposób 600 milionów zadłużenia ukryte zostanie w spółce miejskiej i nie będzie bezpośrednio widoczne w bilansie miasta. 
Przeanalizujmy operację, obecne zadłużenie to ok 370 mln. (37% budżetu miasta) zł. dorzućmy 700 milionów na budowę ciepłowni i wychodzi 1070 mln czyli 1,07 mld zł. To daje jakieś 107% budżetu. Czy teraz już jasne czemu P. Grzymowicz usilnie lansuje spółkę celową równoznaczną z oddaniem kontroli nad rynkiem ciepła? Stwarza to zagrożenia typu znaczny wzrost cen ciepła, ale przynajmiej wskaźnik zadłużenia miasta nie wzrasta, można nadal chwalić się wirtualnym sukcesem. A miasto nie musi spłacać 700 mln dodatkowego zadłużenia tylko spłacą je mieszkańcy blokowisk w swoich rachunkach za ciepło. Robi się nam taki malutki, lokalny Jacek Rostowski - także specjalista w "chowaniu" długów budżetu wydatków w miejsca, których nie widzi przyjęta metodologia liczenia deficytu.

Tak komentuje tego rodzaju inżynierie finansową ekspert Instytutu Kościuszki, który zajmuje się badaniem  kreatywnych praktyk w polskich samorządach: "Miasta mają możliwości prowadzenia takiej polityki finansowej, aby w konsekwencji wykazywać mniejszy niż faktyczny poziom zadłużenia. Jednym z takich sposobów jest tworzenie spółek prawa handlowego (spółki z ograniczoną odpowiedzialnością i spółki akcyjne), które będąc własnością lub współwłasnością miasta, świadczą usługi publiczne". Jakby o Olsztynie ktoś mówił...
 
Podsumowując - nie jest optymistycznie. Olsztyn staje się coraz brzydszy, coraz mniej przyjazny mieszkańcom.  Miasto zatraciło funkcje, która legła u źródeł jego powstania. Miasto bowiem miało realizować w egoistyczny sposób interesy mieszkańców, stąd idea miasta otoczonego murami, które po zapadnięciu zmroku zamykało swoje bramy. Nasze martwi się o to aby TIR mógł przejechać sprawnie przez sam jego środek a interes posiadacza SUVa ze Stawigudy jest ważniejszy niż interes mieszczucha z kamienicy. Na dodatek jest brudno, przaśnie i tandetnie. Mimo, że nigdy nie byliśmy potęgą pod względem bogactwa to jakość życia w Olsztynie była wysoka - teraz trwonimy i to. Celem bloga dalej będzie pokazywanie tych wszystkich niuansów, bo aby było lepiej trzeba najpierw trafnie zdefiniować stan faktyczny a nie żyć w matrixowym upojeniu. 


piątek, 21 września 2012

Ratuszowy Parking Day

Tytuł celowo został napisany bez nawiasu, bo w Olsztynie szans na stworzenie przyjaznej przestrzeni publicznej na miejscu parkingów nie ma. W Olsztynie parkingi nie stają się parkami. Wręcz odwrotnie. Odwrotnie w cudzysłowiu i dosłownie jak w przypadku parku w Kortowie.

Za organizację Park(ing) Day, który na całym świecie jest inicjatywą oddolną, w Olsztynie zabrała się komórka urzędu miasta. Konkretnie ZKM. Udział w wydarzeniu biorą różne organizacje społeczne, legitymizując niejako sytuację niezrównoważonego transportu i pracując na sukces ZKM, a tym samym urzędu miasta, który przed i po tym dniu prawie nic nie robi by sytuację zakorkowanego miasta zmienić. Budowa buspasów kosztem chodników, ścieżek rowerowych, trawników i drzew w miejscach gdzie nie ma korków a autobusy zatrzymują się - poza przystankami - tylko na skrzyżowaniach o sygnalizacji ustawionej w tzw. bezpieczniejszy olsztyński sposób (stoją wszyscy) pokazują, że polityki transportowej zachęcającej do innych niż jazda własnym samochodem sposobów przemieszczania się w Olsztynie nie ma. W Olsztynie liczy się wylanie asfaltu żeby się jeździło i barierka żeby się nie wchodziło.

Konsultacje(?) Planu Zrównoważonego Rozwoju Transportu Zbiorowego z grupą fokusową pokazały że dokument jest potrzebny tylko po to by można było podpisać umowę na przewóz osób na dłużej niż 3 lata. Reszta to jakieś przypadkowe informacje.


Źródło: PLAN ZRÓWNOWAŻONEGO ROZWOJU PUBLICZNEGO TRANSPORTU ZBIOROWEGO DLA MIASTA OLSZTYNA NA LATA 2012-2027, Wersja robocza z dnia 17.09.2012 r., strona 39

No chyba że sporządzający ten dokument faktycznie wierzy w to, że w Olszynie w 2025 roku będzie więcej samochodów osobowych niż osób zdolnych je prowadzić (liczba mieszkańców minus dzieci, młodzież, osoby w bardzo podeszłym wieku). Wskazujący na modelowanie ekonometryczne autor chyba zapomniał, że w przypadku prognozowania liczby aut w przyszłości nie można zakładać że trend który miał miejsce utrzyma się niezależnie od zmian demograficznych oraz innych czynników. Przy czym te "inne" mogą okazać się najważniejsze: ulice (skrzyżowania) nie są w stanie przepuścić takiej liczby samochodów. Upraszczając modelowanie tak jak w tym dokumencie (wydłużając linie dotychczasowego trendu) można by równie dobrze przyjąć że PKB Turkmenistanu wkrótce dogoni PKB Stanów Zjednoczonych.

Wracając do dzisiejszego "dnia parkingu";) Czy miasto poza coroczną szopką, tudzież wystawą pod prąd idących organizacji jest w stanie uwolnić dla ludzi chociażby parking na tyłach ratusza? O tym ile jego utrzymanie poza strefą kosztuje nas podatników pisaliśmy już w ub. roku. Mimo wielu wypowiadanych słów o tym jak idea zrównoważonego transportu jest ważna, nie wiele się robi żeby transport indywidualny ograniczyć. Ba, powstają do tego nowe zachęty jak np. parking przy Starej Warszawskiej.

PS. Dziś ktoś zasłonił tabliczki na znaku zakazu wjazdu pomiędzy 7:00 a 16:00 i tym samym ktoś kto chciałby wjechać na parking nie może tego zrobić. Jaki jest efekt? Urzędnik który ma tworzyć dobre prawo, ma prawo w głębokim poważaniu. Park(ing) Day - TAK, jesteśmy ZA, ale nie u nas. My swoją enklawę mamy i nam nie straszne nawet znaki drogowe.



Foto: Prawdziwe podejście ratuszowych urzędników do Park(ing) Day jest za Ratuszem a nie przed

czwartek, 13 września 2012

Wabienie jeleni w Olsztynie


Co jakiś czas warto przyjrzeć się kolejnym, dobrze zamaskowanym bastionom olsztyńskiego matrixu, które wiodą życie mlekiem i miodem płynące - za nasze, publiczne pieniądze oczywiście. Głównym zajęciem w tych miejscach jest nicnierobienie i markowanie działania. Zgromadzony w tych miejscach aparat urzędniczy jest zawsze w stanie udowodnić potrzebę swojego istnienia a nawet potrzebę zajmowania kolejnych budynków i tworzenia kolejnych etatów. Mechanizm ten nazwać można "wabieniem jeleni", te jelenie to oczywiście my, mieszkańcy i podatnicy.

Biorąc pierwszy lepszy przykład ponawiamy wizytę na serwisie internetowym starostwa powiatu olsztyńskiego i jak zwykle nie rozczarowujemy się. Praca aż wre! W ostatnich dniach delegacja starostwa na czele z Mirosławem Pampuchem wybrała się bowiem za północną granicę na okrągły (66 !!!) jubileusz utworzenia Rejonu Gurjewskiego.
_

Wizytę tak podsumowuje nasz starosta:

"W święcie Rejonu Gurjewskiego oprócz nas i Jonkowa wzięły udział także inne delegacje partnerskie m.in. z Białorusi i Litwy oraz miasto Goleniów – mówi Mirosław Pampuch, starosta olsztyński. – Impreza odbywała się pod hasłem „Sport w Rejonie Gurjewskim”. Na placu wystawiły się wszystkie gminy wchodzące w skład Rejonu Gurjewskiego. Na stoiskach prezentowały swoje osiągnięcie sportowe, nie zabrakło też gminnych wystąpień artystycznych oraz jadła i napitku."
 
Czyli możemy mniemać, że impreza się udała, można się było najeść i napić, a co więcej przygrywały gminne zespoły artystyczne! W sam raz coś dla naszego starosty.

Gdyby ktoś jednak łudził się, że w starostwie dzieje się coś, związanego z chociażby stwarzaniem warunków dla rozwoju gospodarczego powiatu może zajrzeć do sekcji gospodarka. I co widać ? Kilka idiotycznych newsów sprzed czterech lat dotyczących nie wiadomo czemu akurat barteru :



A tymczasem dzięki olbrzymiej masie urzędników zgromadzonych w naszym mieście, Olsztyn nie wypada najgorzej jeśli chodzi o wysokość przeciętnego wynagrodzenia na tle innych miast wojewódzkich. Bliżej nam tutaj do Wrocławia niż do Białegostoku. Taka jest siła wielkiej liczby opasłych urzędów w niedużym mieście - potrafią zawyżyć nawet statystyki płacowe. Innego wytłumaczenia na to aby pensje w stolicy regionu o wysokim bezrobociu były wyższe od tych w regionach lepiej prosperujących gospodarczo nie znajdujemy.
 
 
 
  źródło: Dziennik Gazeta Prawna
 
 
Podsumowując - wabienie, a raczej golenie jeleni w Olsztynie trwa w najlepsze, o czym donosi nawet serwis interetowy olsztyńskiego starostwa:
 



 

piątek, 7 września 2012

"Telewizor, meble, mały fiat..."


... oto marzeń szczyt"
- śpiewał Grzegorz Markowski z zespołu Perfect. Dziś, tekst piosenki praktycznie ciągle jest aktualny.

Coraz częściej zadaje sobie takie pytanie: na ile obecnie betonująca (rządzenie typu olsztyńskiego) ekipa może sobie pozwolić na psucie tego miasta oraz stosowanie rozwiązań w których wszystkie strony przegrywają i jak to właściwie się dzieje, że na takie otwarcie ścieżki rowerowej wokół Jeziora Długiego przychodzą pospacerować setki osób, a w przypadku gdy zamyka się możliwość poruszania się pieszych w centrum miasta lub ustawia się labiryntowe zasieki jak w eksperymencie w którym mysz ma znaleźć ser, mało kto wychodzi i głośno się temu sprzeciwia. Bezwiednie podążamy wytyczonym szlakiem przyjmując że to jest jedyne słuszne działanie. My... my-szy eksperymentalne.





Analiza i badania w tym temacie poprowadziły mnie niestety do wniosku, że z mało którymi przyczynami możemy coś zrobić (mam nadzieję, że się nie zgodzicie), bo w znacznej części wynikają z uwarunkowań historycznych. Choć z drugiej strony, podstawą do skutecznego przeciwdziałania jest porządna diagnoza problemu i poznanie prawdziwych jego przyczyn. Niniejszym postem, a może postami chciałbym taką dyskusję wywołać. Takich rozważań nie odnajdziecie nawet w Strategii Rozwoju Miasta Olsztyna! ;)

Z tyłu głowy bilet na pociąg
Na terenach Warmii znaczna część osób to ludność napływowa, która nie czuje się związana z tzw. Małą Ojczyzną. Jest wiele prac naukowych poświęconych tematowi przywiązania do miejsc, społeczności lokalnej, wsi, miasteczka, miasta. Gdzie przywiązanie do miejsca jest od wielu pokoleń miasta są lepiej utrzymane. U nas niestety tego przywiązania brakuje. Gdy w 1945 roku repatryjanci jechali na zachód zatrzymywali się często w przypadkowych miejscach do których do końca życia się nie przyzwyczaili, nigdy nie poczuli się z nimi związani. Brak przywiązania w znacznej części pozostał dziedziczny, a właściwie dziedziczny staje się brak szacunku do miejsca. Efekty bezpośrednie i pośrednie widoczne są zarówno w gospodarstwach rolnych poza miastem, jak i po wyglądzie samego Olsztyna (płachty reklamowe przykrywające budynki, żółte barierki przy zabytkowym kościele, itd. itd.). Ulice, chodniki czy trawniki traktujemy jako niczyje. Nie czujemy się ich współwłaścicielami, współdecydentami, współodpowiedzialnymi.

Nie da się! oraz Miasto-problem
O ile ludność napływowa przywiozła tu m.in. tak wyjątkowo miłą zabużańską gościnność, która ujmuje wszystkich zagranicznych gości to także niestety zabrała i wciąż zabiera ze sobą wpajaną od pokoleń niemoc pochodzącą z zaboru rosyjskiego. Wśród mieszkańców tych ziem (np. na Podlasiu) wciąż pokutuje przekonanie że to władza powinna wszystko zapewnić a szary człowiek nie ma szans czegokolwiek zmienić. Widać to np. w ilości ruchów społecznych, stowarzyszeń, prowadzonych firm. W tym sensie zabory są ciągle widoczne na mapach Polski. Mapy zaborów pokrywają się z tymi wskazującymi na przedsiębiorczość, przejmowanie szkół przez samorządy, głosowanie w kolejnych wyborach na tych co obiecują że dadzą vs. tych co obiecują że stworzą warunki do tego żeby ludzie na to zarobili. Warmia i Mazury mają tych cech "wolnościowych" najmniej spośród województw powstałych na terenie po zaborze pruskim.

Odsetek głosów oddanych na T. Mazowieckiego w I turze wyborów prezydenckich w 1990 r. Przestrzeń błękitnego "nie da się"/"ktoś zrobi za nas" jest aktualna mimo upływu 22 lat.
Wprawdzie jeśli popatrzymy na liczbę stowarzyszeń w Olsztynie to działa ich całkiem sporo co wskazywałyby że u nas ludzie biorą sprawy w swoje ręce (właśnie tym chwalił się prezydent Grzymowicz na swoim blogu) to gdy jednak porozmawia się z ludźmi tworzącymi te organizacje, okazuje się że motywacja do działań brała się głównie z tego że lokalne władze działają w ich opinii tak fatalnie, że sprawy w swoje ręce wziąć musieli. Czyli mieszkańcy Olsztyna zrzeszają się w czasie totalnego zagrożenia - historia lubi się powtarzać. Choć wiadomo że przez lata zmieniła się granica ludzkiej wytrzymałości: przed wiekami było to po spaleniu wioski przez nieprzyjaciela, później gdy SB skatowało człowieka, dziś jest to coraz częściej: podwyżka czynszów prowadząca do ubóstwa, nieznośny hałas w domu wynikający ze źle prowadzonej inwestycji czy betonowanie lasu.
Władze lokalne to typowi przedstawiciele "wschodniej szkoły". Stwierdzenia urzędnicze, które piętnujemy na tym blogu takie jak "Tego nie nakazuje ustawa!" to przejaw myślenia, które jest typowym dla mentalności radzieckich urzędników.

Efekt profesora przed emeryturą
...czyli ryzyko niewspółmierne do potencjalnego zysku.
Wydawałoby się że uniwersytet powinien wnosić dużo świeżego, niezależnego spojrzenia na to co się dzieje w mieście. Niestety z solidnych szkół wyższych w ub. wieku mieliśmy tylko Akademię Rolniczo-Techniczną. Mamy wielu specjalistów od dziedzin, których w zarządzaniu miastem się nie wykorzysta. Nawet Wydział Nauk Ekonomicznych UWM oblegany jest przez specjalistów od ekonomiki rolnictwa wykształconych na wydziale rolniczym.
Z drugiej strony, nieliczni specjaliści i eksperci którzy są (np. od gospodarki przestrzennej) nie podejmują się współpracy z miastem. Część z nich po prostu woli biznes. Na konsultacjach społecznych praktycznie nie widać naukowców z UWM. Nie chcą oni wpływać na losy miasta. W dużej części wynika to z chęci spokojnego dotrwania do emerytury. Po co się wychylać? Jest dobrze.

Kortowskie getto?
Niestety optymizmem nie napawa efekt który się pojawia wśród studentów. Chwalimy się że UWM przyciąga tysiące młodych ludzi. Ma to bardzo dużo zalet, ale odczuwają je głównie wynajmujący im kwatery. Niestety, wskaźnik finansowy to największa korzyść dla mieszkańców Olsztyna, podczas gdy w wielu miastach studenci tworzą wiele cennych inicjatyw w mieście i dla miasta. Kortowiada? W znacznym stopniu opanowana przez nudzącą się młodzież licealną i gimnazjalną, która trafia do Kortowa praktycznie w jednym celu, czyli poczuć tak zwaną wolność. Niestety też dla wielu studentów Kortowiada to tylko czas w którym robią to co zwykle, ale mocniej, dłużej, wulgarniej. Wydarzenia kulturalne i sportowe w ramach Kortowiady angażują zaledwie garstkę studentów: jeszcze mniejszą niż ćwierć wieku temu, przy jednoczesnym kilkukrotnym wzroście liczby studentów na uczelni.
Olsztyn nie przyciąga póki co tłumów studentów zagranicznych, którzy mogliby dodać kolorytu temu miastu i wzbogacić jego kulturę, co w ostatecznych rozrachunku mogłoby przynieść korzyści tubylcom.
Ktoś powie: mamy tutaj przecież setki studentów z Arabii Saudyjskiej! Chyba nie muszę pisać o tym jak zamknięte to społeczeństwo i jak duża bariera kulturalno-obyczajowa dzieli nasze oba narody.
Zdecydowanie bliżsi i łatwiejsi w "pozyskaniu" powinni być studenci z krajów europejskich - tych jednak wcale nie jest tak dużo, jak na taki duży uniwersytet.
A co ze studentami z całego kraju? Niestety wielu studentów pochodzących z różnych części Polski, a w szczególności ze wsi i małych miasteczek (większość), nie czuje potrzeby korzystania z dobrodziejstw Olsztyna. Nie jest to niestety pojedynczy przypadek, że studentka 5-go roku UWM nie wie gdzie jest biblioteka na Starym Mieście czy kino. Wśród przyjezdnych studentów łatwiej jest znaleźć kogoś kto wytłumaczy ci drogę do Reala niż do Mostu Św. Jana. Nie uwierzycie: kiedyś pytałem studentkę czy była na Starym Mieście. Pytająca odpowiedź: to gdzieś niedaleko Alfy? Ale skąd ma wiedzieć skoro w cztery osoby w poniedziałek rano przyjeżdżają na studia z okolic Żuromina a w czwartek wieczorem wyjeżdżają. Z Olsztyna znają aleję Warszawską i Kortowo. Nic więcej im nie było dotychczas potrzebne. Studencka legitymacja zagubiona dwa lata temu - nie było potrzeby wyrabiania nowej. Bynajmniej nie dlatego że są tak bogaci że nie ma dla nich różnicy czy w kinie lub teatrze płacą bilet normalny czy studencki.
Sam kampus mimo swoich ogromnych walorów jest dla wielu mieszkańców domów studenckich kloszem za który nie wychodzą mentalnie a czasami i fizycznie. Ba, akademiki stają się samowystarczale. I bynajmniej nie wynika to z tego, że rośnie w nim możliwość zaspokajania potrzeb. Po prostu: potrzeby studentów maleją.

Środa, Godzina 19:00, grudzień w Kortowie. Praktycznie pustki na osiedlu akademickim. Niemal wszyscy pochowani w DS-ach. Ci co mieszkają na stancjach już dawno wrócili na Dajtki, Nagórki, Jaroty. W ogromnym gmachu Biblioteki Głównej UWM cisza - można się zaszyć z książką i w promieniu kilkudziesięciu metrów nie będzie nikogo. Dział z pozycjami o Olsztynie i regionie: wjeje nudą cały dzień! Hektarów bibliotecznych mogą zazdrościć najlepsze uczelnie w Polsce, w tym nawet znana wśród warszawskich studentów Biblioteka UW.


Wyj****e na wszystko!
Powyższe wynika także z tego że młodzież (również ta młodsza) dziś - i to hasło dość popularne w rozmowach nastolatków - ma... no... jakby to, generalnie: średnio ją obchodzi to co się dookoła dzieje.
Jest to trend ogólnopolski - trzeba przyznać, że trudno go będzie zmienić. Z pewnością ruchy takie jakie prowadzą kluby sportowe (w Olsztynie jest ich całkiem sporo!), otwarcie się uczelni na młodzież a nawet dzieci (Dni Nauki, Noc Biologów)- są ruchami bardzo pozytywnymi i mogącymi kształtować postawy dzieci i młodzieży - przyszłych dorosłych.
Autorzy raportu pt. Kondycja Polaków czyli po co nam sport zwracają uwagę na zbyt wysoką barierę dostępu do sportu wśród młodzieży: brakuje m.in. jasnych zasad nt. możliwości korzystania z obiektów sportowych. W Olsztynie? Dokładnie tak: obiekt OSiRu czynny do 21:00 jest niedostępny już o 20:00 o czym się przekonasz dopiero na miejscu (patrz: lodowisko przy Uranii) bo na stronie internetowej to cytując obsługę lodowiska: Panie! W tym internecie to takie bzdury piszą! Więc po co być aktywnym? Lepiej nie jechać przez pół miasta by zostać odesłanym z kwitkiem. Lepiej siąść i pograć w Plejstaka!

Zachłyśnięcie wolnością
Ogromne zmiany które zaszły w Polsce w krótkim czasie sprawiły że nie wszystko poszło dobrze. Dziś, my jako społeczeństwo, źle pojmujemy wolność. Realizujemy coś co jest z pozoru wolnością (mogę wszystko), podczas gdy moja wolność zbyt często ogranicza wolność drugiej osoby. Standardem jest w Olsztynie to, że kierowca który zaparkował na chodniku w taki sposób, że nie może przejść pieszy, tłumaczy się tym, że nie miał gdzie zaparkować lub tym, że nie ma parkingów. Zwracający uwagę na ten problem "społecznicy" nieraz obrywali nawet od właścicieli pojazdów, którym wydaje się że to jest tylko i wyłącznie ich sprawa jak się parkuje.
Przy okazji społecznika....

Gęba społecznika
Ci sami kierowacze, czując że ktoś w ich mniemaniu ogranicza im wolność, potrafią zwyzywać takich aktywistów od nierobów. Pokutuje w społeczeństwie błędne przekonanie że społecznik to osoba, która nie ma innego zajęcia i robi to z nudów - w domyśle: czepia się.
Ludzie generalnie nie rozumieją po co działać społecznie. Ci co rozumieją nieraz popierają takie działania, ale jako kibice (oczywiście gdy mogą - o czym dalej). Na działania społeczne brak czasu, przecież trzeba zarobić na chleb! Przy czym tego chleba brakuje każdemu: czasami tylko tym chlebem jest faktyczny chleb, czasami jest nim wymiana samochodu z silnikiem 2.0 na 3.0. Nie ma czasu jeśli ktoś nie chce działać. Przypomina mi się właśnie wspomniana w tytule piosenka.

Las i jeziora - na chwalenie się nimi zawsze jest pora
Stara płyta pt. mamy jeziora i las miejski została przekonwertowana na plik mp3 i już nie ma prawa się "zgrać". Co chwila grana i zawsze tak samo brzmi. Brzmienie się wprawdzie nie zmienia, ale sens granego utworu już tak. Tuż obok jezior stają ekrany dźwiękochłonne. Brak poszanowania "ziemii-tej ziemii" sprawia że i w wodzie znajdziemy plastikowe butelki, opony... we krwi płynie powtarzane "zaraz stąd wyjeżdżam". Czy to olsztynianin który się nim stał przyjeżdżając tu do nowopowstałej fabryki opon czy też student który i tak wie, że po magisterce będzie pracował na zmywaku w Londynie - nie wielka jest różnica.
Niestety bogactwo naturalne sprawia że Kowalski ma też jednocześnie wpojoną odpowiedź na pytanie czy Olsztyn jest ładny/wyjątkowy: tak mamy 13-15 jezior na terenie miasta, mamy las miejski. Przestają nas inne rzeczy obchodzić? Przestajemy myśleć o przyjaznym mieście, przestajemy zadawać pytania o wycinane drzewo czy stawiany w poprzek potrzeb blaszany płot. W końcu w Olsztynie jest pięknie! Nie wierzysz? Spójrz na: fotografię... z lotu ptaka, Łabędzią Szyję na Jeziorze Krzywym, która równie dobrze mogłaby być poza Olsztynem, park gdy na złoto pomaluje go jesień a liście zasłonią wyrwy w chodniku. Jest pięknie! Olsztyn Kocham! Kto tego nie powtarza to malkontent! A kto nie popiera poszerzania drogi żeby szybciej dało się dojechać na plażę to hamulcowy!

Podróże kształcą
Olsztyn jako miasto położone na uboczu dobrych dróg, autostrad czy szybkich połączeń kolejowych. To miejsce z którego wszędzie jest daleko, a przez to mieszkańcy rzadziej podróżują w ciekawe miejsca (wynika to także z zasobności portfela). Często po prostu nie wiedzą jak sobie miasta zorganizowały niektóre społeczeństwa na zachód od Odry czy na północ od Bałtyku. Wiele osób na przykład utożsamia rozwój miasta z szerokością dróg dla samochodów, opierając swoją wiedzę na podstawie dawnych wizyt w Bułgarii, Czechosłowacji i NRD. W rzeczywistości w miastach podobnej wielkości, w miastach bliźniaczych Olsztyna wcale nie królują drogi czteropasmowe! I przede wszystkim: nie w centrach miast!
Za granicę na szczęście coraz bliżej:) Wprawdzie nie chodzi tu "jeszcze" o lotnisko w Szymanach;) to zniesienie wiz do obwodu Kaliningradzkiego może przynieść dobry efekt jeśli chodzi o nasze zaangażowanie w zmiany w mieście, bo nawet jeśli nie zobaczymy tych super przemyślanych inwestycji z Danii, Szwecji czy Holandii to może ockniemy się widząc co się dzieje gdy po ulicy w centrum Kaliningradu jeżdżą razem ciężarówki z rowerzystami. Przykłady negatywne (choć oczywiście nie tylko takie tam są!) też mogą prowadzić do pewnych wniosków. Może szerokie drogi do centrum jak w Rosji (i na Białorusi) to nie jest dobre rozwiązanie? Przeciętny Kowalski po prostu wierzy w wiedzę urzędników, którzy swoją zdobywali w okresie gdy takie trendy (już nie aktualne) obowiązywały. Do dziś większość z nich nie rozumie tekstu w języku angielskim, więc nie ma szans na aktualizację swojej wiedzy. Zostaje ślepe poszukiwanie rozwiązania lub oparcie wszystkiego na wiedzy z lat '60-tych.

My i oni, czyli polityka strachu
Ewenement olsztyńskiej znieczulicy opiera się na jeszcze jednym ważnym filarze: strachu. Strachu który wielu paraliżuje.
Zwykłe, niepozorne zlajkowanie czegoś co nie jest po drodze władzy przestaje być czymś prostym dla osób, które z lokalną administracją są związane. I nie chodzi tu tylko o pracę dla urzędu...
Gdy polecałem znajomym facebookowy fanpage żółtej barierki otrzymałem m.in. takie odpowiedzi:
- nie, sorry ja przecież pracuje w urzędzie,
- nie, wiesz nie mogę, fajny pomysł, ale moja/mój mąż/żona pracuje w urzędzie,
- nie, sorry, nie chce się narażać, bo moja firma robi... na zlecenie urzędu.
Pajęczyna urzędnicza mocno wykracza poza grono jej pracowników!

Polityczne Bizancjum
Władza w mieście ma charakter zaczerpnięty z bizancjum, czyli to władza decyduje gdzie się robi i co. Władza rządzi. Abstrakcją jest posłowanie lokalnej władzy, która miałaby realizować potrzeby ludzi, którzy do "posłowania" ją wybrali. Ponownie trzeba powołać się na wypowiedź prezydenta Grzymowicza, który stwierdził, że jeśli ktoś ma inny pomysł niż propozycja ratuszowa to niech startuje w wyborach. Totalne nieporozumienie. Władza mocno trzyma swoich racji do tego stopnia, że musi robić szopkę z konsultacji społecznych które narzuca przy dofinansowywanych inwestycjach Unia Europejska. Ratusz ucieka do różnych perfidnych sposobów:
- organizacji konsultacji w taki sposób żeby wszystkich zagadać (ilością wypowiadanych słów) mieszkańców, powoływać się na nieznane im fakty i badania szczegółowe nie opisane w sposób jasny, brak przejrzystych opisów konsultowanych problemów,
- terminu konsultacji (często w środku tygodnia, w godzinach pracy większości mieszkańców),
- nie uwzględnianie opinii mieszkańców,
- brak przestrzegania prawa co do terminów publikacji protokołów z konsultacji lub publikowanie ważnych opisów tuż przed terminem konsultacji.
Zresztą jak ktoś zadaje trudne pytania to się go pozwie do sądu. Taka jest niestety mentalność naszych wybrańców.

To moja identyfikacja problemu. Teraz pytanie: co możemy zmienić a czego nie jesteśmy w stanie? PS. Następnym razem postaram się krócej;)