niedziela, 28 października 2012

Olsztyński punkt widzenia i punkt siedzenia


Bardziej zorientowani w olsztyńskich realiach czytelnicy mówią nam, że problematyka poruszana w artykułach wskazuje na brak zrozumienia sytuacji i motywów postępowania drugiej strony - czyli tych o których piszemy. Idąc dalej polecają abyśmy wczuli się w skórę olsztyńskiego pana i wójta i spojrzeli na świat z ich strony.

W związku z tym dzisiejsza próba kilku ostatnich wydarzeń z obszaru gospodarczego w Olsztynie oczami głównych aktorów olsztyńskiego matrixu. Postaram się dokonać próby przedstawienia tych wydarzeń z perspektywy bloga - czyli podchodząc do tematu z punktu widzenia logiki i interesów "ogółu" a dla porównania spróbuję zdiagnozować odczucia i motywacje matrixu dla każdej z opisanych sytuacji. Oczywiście jest to tylko pewna próba, nie wiemy czy naprawdę tak jest. Poniżej hipotetyczna analiza trzech wiadomości z ostatnich dni.

1. Jarmark świąteczny tylko w weekend, bo nie ma dotacji unijnej na jego organizację (link

Wariant 1: Podejście logiczno-zdroworozsądkowe.
Jarmarki lokalne do dziś służą wykładowcom uczącym studentów na I roku studiów ekonomicznych do wyjaśnienia idei wolnego rynku. Jarmark to esencja takiego rynku - spotykają się producenci/sprzedawcy i klienci. Następuje przepływ dóbr i pieniądza. Wszyscy na tym korzystają, jedni zarabiają inni zaspokajają swoje potrzeby materialne. Jarmarki świąteczne to w Niemczech wielki biznes szacowany na 5 mld Euro rocznie. Jarmark to pewien szczególny rodzaj handlu i nie rozumiem, czemu brak dofinansowania z Unii nie pozwala nam handlować? Czy targowisko na Grunwaldzkiej powstało za pieniądze unijne? Oczywiście nie, w czym więc problem?

Wariant 2: Podejście matrixowe
Jarmark to taki kolejny rodzaj imprezy wynalezionej przez człowieka z ratusza (facet był w Niemczech i odkrył proch - czyli napił się Gluhweina a potem sprzedał to w Olsztynie jako swój pomysł).

Jarmark to okazja abyśmy wypromowali się jako Ci, którzy coś robią dla miasta i uzasadnili swoje istnienie. Dlatego jarmark nie może być rynkiem w sensie ekonomicznym, musi to być odgórnie zaplanowane i sterowane przez nas wydarzenie. Co więcej my powiemy kto i na jakich zasadach tam wystawi stoisko a także my wydamy pieniądze unijne na organizację - są więc szanse na jakieś dodatkowe korzyści. Jeśli nie ma dodatkowych 700 tys. z Unii na jarmark to nasza korzyść nie jest na tyle duża aby całą imprezę organizować.

Komentarz: przy takim podejściu już niedługo może się okazać, że bez środków unijnych nie wybudujemy żadnej drogi, nie wyremontujemy żadnego zabytku, nie kupimy nowego autobusu a na koniec zamkniemy sklepy spożywcze - bo Unia nie dofinansuje.
 

2. UWM pozyskał pieniądze na projekty dla biznesu i za te pieniądze pracownicy UWM odbędą staże w firmach i opracują pomysły na wsparcie biznesu tych firm. (link)

Wariant 1: Podejście logiczno-zdroworozsądkowe.
Współpraca na linii nauka- biznes, której w naszym kraju nie ma polega na tym, że prywatny kapitał wspiera uczelnie w prowadzeniu badań, z których to wyników badań potem korzysta. Tak jest na przykład w USA i to tam rozkwitają najlepsze uczelnie. Dotowanie uczelni po to aby pracowała dla potrzeb biznesu nadal jest po prostu oddalonym od potrzeb rynku dotowaniem jakbyśmy tego nie nazwali. Naukowiec zostanie opłacony niezależnie od tego czy jego pomysł znajdzie zastosowanie praktyczne w firmie.
 
Wariant 2: Podejście matrixowe
Nie wiadomo czy uczelnia jest w stanie komukolwiek pomóc na tyle skutecznie aby ktoś zapłacił za doradztwo biznesowe czy badania nakierowane na potrzeby biznesu. Załatwmy jakąś kasę z budżetu bądź z projektu unijnego, a wtedy nawet jak pomysły naszych naukowców nie zostaną wykorzystane bo będą słabe to firmy się na to nie obrażą, bo nie będą przecież za to płacić. A, że jakieś środki publicznę zostaną zużyte nieproduktywnie. Trochę ludzi sobie dorobi.

Komentarz : miało być znowu śmiesznie, ale... W realiach polskich przyznać trzeba, że podejście matrixowe jest korzystne dla Olsztyna. Niezależnie od przydatności pomysłu, do miasta i uczelni spłyną jakieś fundusze i zasilą regionalną naukę i gospodarkę. Także nie można się przyczepić - UWM zagrał tak jak system pozwala. A kto wie może faktycznie powstaną jakieś dobre pomysły?


3. Olsztyńska loża BCC wyśle list do premiera postulując m.in. podniesienie poziomu edukacji ekonomicznej społeczeństwa i usprawnienie pracy aparatu skarbowego oraz zakończenie medialnych nagonek na firmy finansowe, zajmujące się pośrednictwem, oraz odbudowanie społecznego zaufania do przedsiębiorczości. (link)
Prezes Olsztyńskiej loży BCC - pan Wiesław Lubiński - fot. www.ro.com.pl

Wariant 1: Podejście logiczno-zdroworozsądkowe.
Olsztyn ma dużo bardziej prozaiczne problemy ograniczające możliwości prowadzenia biznesu i wzorstu gospodarczego niż chociażby zaufanie do przedsiębiorczości. Z kolei troska o firmy finansowe brzmi jak żart, czyżbyśmy utożsamiali nasze interesy z interesami órżnych tam ambergoldów i ołpenfajansów? A co z drogami i połączeniami kolejowymi do Olsztyna? Co z lotniskiem? Co z wysokim bezrobociem w regionie ograniczającym siłę nabywczą klienteli biznesów prowadzonych przez panów z BCC?
 
Wariant 2: Podejście matrixowe
Co jakiś czas musimy się przypomnieć, że istniejemy i że coś robimy. Najlepiej jak będzie to strzał z grubej rury, w Olsztynie to zrobi wrażenie, że piszemy do premiera. Poza tym może media ogólnopolskie podchwycą temat i ktoś usłyszy, że istniejemy? Można by wprawdzie napisać o problemach regionu, ale przecież prowadzimy swoje firmy od 20 lat i jest nam w miarę dobrze. W sumie to po co nam te lotnisko? A nuż przyleci jakiś Poznaniak i założy nam coś konkurencyjnego? Po co nam w ogóle rozwój gospodarczy miasta jeśli miałby oznaczać otwarcie na zewnętrznych inwestorów? Nawet jak nie będą z nami konkurować bo będą to Koreańczycy produkujący telewizory to podkupią siłę roboczą, trzeba będzie Olsztyniakom płacić większe pensje.

Komentarz: krótkookresowo zapewne racja. Poza tym panowie biznesmeni nie są od zbawiania świata, ale od interesów. Ale w ten właśnie sposób podcinają gałąź na której siedzą - biedne miasto = mała siła nabywcza, mały rynek zbytu etc. Czym więcej ludzi wyjedzie z Olsztyna w poszukiwaniu lepszego życia tym mniejsze możliwości biznesowe na przyszłość itd. itp. 

Podsumowując - wychodzi na to, że jakieś ogólnie zgodne, racjonalne działanie dla zwiększenia pomyślności gospodarczej Olsztyna samoistnie nie nastąpi. Zbyt duża jest różnica interesów w potrzebach wszelakich grup, które mają silną pozycję w mieście takich jak urzędnicy, lokalni biznesmeni, uniwersytet, a jeszcze większa jest rozbieżność tych interesów z interesem ogółu mieszkańców. Oczywiście czasami może pojawiać się pewna zbieżność, ale tylko okazjonalna i przypadkowa.  To taki model rodem z socjalizmu - to nic, że ogólnie wszyscy mamy gorzej niż gdzie indziej, ale akurat moja grupa ma lepiej niż większość.

Co więc należy zrobić? Opracować jakiś plan działania dla miasta oparty na sytuacji którą Ronald Reagan opisał nastepująco "wysoka woda podnosi wszystkie łódki". Na ogólnej poprawie sytuacji gospodarczej miasta długookresowo zyskaliby wszyscy. Brakuje tylko lidera, który zebrał by środowiska opiniotwórcze i decyzyjne, stworzył wspólną platformę dyskusyjną i rozpoczął debatę. Środowisko urzędnicze jest w Olsztynie na tyle jałowe intelektualnie, że raczej tej roli nie podejmie. Może więc UWM? 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz