poniedziałek, 25 lipca 2011

Olsztyn (nad) rozlewiskiem


Pierwszy post który chciałem tu popełnić miał dotyczyć miasta jako całości. Na początku dobrze by było wyznaczyć sobie granice miasta o którym chce się pisać. I tu już zaczyna się problem, bo granice wyznaczone przez administrację publiczną nie pokrywają się z granicami, które przyjmą dla siebie ludzie którzy z tym miastem się identyfikują.
Pewne fakty z okolic pogranicza mogą dziwić już od dłuższego czasu, np. stacja kolejowa w Gutkowie to stacja olsztyńska czy nie? Okazuje się że sama stacja znajduje się w Gutkowie pod Olsztynem, dlatego wjeżdżający do miasta od zachodniej strony nie zobaczą napisu „Olsztyn Gutkowo” a jedynie „Gutkowo”, mimo że tuż obok znajduje się np. pętla autobusowa do której dojeżdża autobus miejski, a pasażer dojedzie tu z centrum kasując bilet miejski za 2,40 zł (wkrótce 2,90 zł), a nie podmiejski.
Z tym kto ma patrolować ulice (czy miejscy strażnicy z Olsztyna?) mieli z kolei problem mieszkańcy Dywit.
To jednak są sprawy drobne. Dużym, a nawet ogromnym problemem jest bowiem rozbudowa Olsztyna w kierunku południowym. Jeszcze w latach osiemdziesiątych poprzedniego stulecia byłem na wycieczce szkolnej w sadach Akademii Rolniczo-Technicznej. Już wtedy młodym smykom wbijano do głowy sukcesy gospodarcze rolnictwa i ogrodnictwa (marchewki długości ręki ośmiolatka) ale i pokazywano właśnie horyzonty rozwoju miasta. Pamiętam jak dziś, że w miejscu w którym rosły grusze, pokazywano już wtedy moim koleżankom i kolegom że oto tu będą mieszkać tysiące olsztynian. Nie miałem prawa wtedy wiedzieć że znaczna część moich kolegów będzie dziś jechać wzdłuż tych gruszowych pól do pracy w śródmieściu, przy czym oglądając te grusze będą już mocno zmęczeni staniem w korku, który zastali tuż po wyjechaniu z parkingu przed blokiem. Trochę absurdalne jest to, że ci sami koledzy uważają że miasto się rozwija właśnie na podstawie obserwowanych z okna własnego mieszkania rosnących w kukurydzy bloków. Adres zameldowania w gminie Stawiguda nie przeszkadza podpisywać się pod listami o niezbędne inwestycje łączące tą cześć Olsztyna ze Śródmieściem. Właśnie o tym pseudo-rozwoju liczonym w nowych blokach stawianych w polu chciałbym napisać.

W teorii powinno być tak, że cena za sprzedany grunt, a później płacony podatek od nieruchomości powinny zapewnić odpowiednio: środki na budowę niezbędnej infrastruktury a potem jej utrzymanie, a do kosztów należałoby doliczyć koszty społeczne którymi są m.in.  zużycie dróg dojazdowych z nowego osiedla. Tyle o teorii.

W praktyce proces rozlewania się miasta w tym kierunku wygląda mniej więcej tak: Stawiguda udostępniając (czy to odsprzedając czy godząc się na wykorzystanie pod budownictwo mieszkaniowe) grunty, które leżą na jej obrzeżach to dla niej dobry interes, polegający na realizacji przychodów, bez kosztów ich uzyskania, bo realizowane inwestycje nie wiążą się z potrzebą budowy wielu dróg dojazdowych przez gminę tzn. potrzeba jest, ale realizować ją musi już kto inny.. a dokładnie gmina Olsztyn. Dla gminy Stawiguda nowi mieszkańcy to wymarzony interes: do pracy jeżdżą do Olsztyna i już niemal pod domem wjeżdżają na drogę administrowaną przez władze stolicy Warmii i Mazur. Ba, chcą też dojeżdżać do centrum miasta komunikacją miejską, a tą musi zapewnić Olsztyn, bowiem to on ma problem. Jak z budżetu miasta nie dołoży się do nierentownego MPK wydłużającego linie to za chwile okaże się że korki są nie do zniesienia, a stoją w nich także mieszkańcy Olsztyna. W korkach automatycznie będą stać mieszkańcy Osiedla Generałów i Jarot, a także Nagórek. Za chwile ci będą domagać się nowej drogi dojazdowej do Kortowa, bo chcą jechać równie szybko jak dawniej. I trudno się tu dziwić mieszkańcom nowych osiedli. Kupują mieszkania w Bartągu bo są tańsze niż w okolicy śródmieścia, a dzięki bliskości blokowisk Olsztyna (Os. Generałów, Jarot), tam też mają blisko do przedszkoli, żłobków, przychodni. Jeden z moich znajomych żartuje, że jak ratusz przeniosą na Jaroty to tam będzie centrum. W tej przewrotnej tezie jest trochę prawdy. Na Jarotach załatwisz już sporo spraw: odziejesz się w sklepach przy Wilczyńskiego, zjesz obiad w lokalnej pizzerii i weźmiesz kredyt na samochód którym będziesz dojeżdżać do pracy… w śródmieściu.

Nikt praktycznie nie mówi o tym, że budując nowe miasto w polu powodujemy ucieczkę szeroko pojętego kapitału z centrum… a więc obszarów atrakcyjnych w każdych warunkach: za komuny i w kapitalizmie, gdy samochód jest dobrem rzadkim i gdy jest dostępnym dla niemal każdego, czy mamy dobrze zorganizowaną komunikację czy tak jak jest teraz, czy jest kryzys światowy czy hossa. W centrum mamy całe połacie niewykorzystanych miejsc i nie chodzi tu o zabudowywanie terenów zielonych a o wykorzystanie tego co jest. Okazuje się że nie ma chętnych na zakup kolejnych budynków w koszarach przy Artyleryjskiej, a Koszary Dragonów szukają swojej funkcji. Efekt jest taki że mamy zaniedbane cenne architektonicznie budynki. 400 metrów od ratusza palą się zabytki! Tymczasem mieszkańcy z okolic ulic Srebrnej, Złotej, a w przyszłości pewnie i Platynowej domagają się i będą domagać się kolejnych połączeń autobusowych, chodnika, bo przecież nie może tak być że ich nie ma. Wygląda to tak, że niektórzy kupują mieszkania w polu z pełną premedytacją, bo mają świadomość, że jak czegoś nie ma to powstanie. Później zrobi się protest, napisze list i zbudują chodnik, poszerzą drogę, wybudują przedszkole.

Władze miast w zachodniej Europie już dawno zrozumiały problem rozlewania się miast (z eng: urban sprawl) powołując szereg programów wspomagających inwestycje w centrach, np. zamrożenie cen gruntów miejskich w centrum. Czy warto wspomagać? Tak, bo koszty społeczne są ogromne:
- czas spędzony w korkach przez mieszkańców nie tylko Dzielnicy Stawiguda,
- koszt paliwa gdy jedziemy w korku,
- koszt budowy nowych dróg dojazdowych,
- mniejsze zainteresowanie turystów miastem, które żyje w blokach na wsi,
- brak zainteresowania miastem firm tworzących trwałe inwestycje bezpośrednie, którego menedżerowie będą chcieli się tu przenieść i żyć a nie tylko odwiedzać fabrykę którą za parę lat przeniosą na Ukrainę czy do Chin.

Jeśli władze Olsztyna tego nie zrozumieją to będziemy mieli sypiące się na głowę budynki w centrum do którego dojeżdża się w korku na ośmiopasmowej ulicy, a telewizyjny serial Dom nad rozlewiskiem nagrywany w okolicy Olsztyna upodobni się do Świata według Kiepskich.

8 komentarzy:

  1. Tutaj szerzej o tym problemie w całej Polsce:
    http://bryla.gazetadom.pl/bryla/1,85301,10458465,Urban_Sprawl_po_polsku.html
    A przy okazji fajny artykuł!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, wszystko pięknie. Popatrz na ceny mieszkań. Mało kogo stać na zapłacenie ponad 7 tyś/m2 w centrum. Ludzie muszą gdzieś mieszkać i mieszkają tam gdzie ich na to stać. Olsztyn to miasto biedne i drogie jednocześnie. Nie trzeba być wielkim ekonomistą aby to zrozumieć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale my to rozumiemy.
    Jednak miasto ma pewne możliwości zwiększania podaży gruntów w centrum co może zwiększyłoby podaż mieszkań doprowadziło do spadku cen.
    Chodzi o te wszystkie "niczyje" lub nieobjęte planami zagospodarowania działki w granicach miasta.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dobry artykuł!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawy artykuł, który pokazuje problem jaki zaczyna powoli palić Olsztyn. W porównaniu do innych miast Polski w Olsztynie jest jeszcze całkiem dobrze pod tym względem.
    Prawdziwą patologią miejską jest Poznań.
    Suburbia tego miasta niebawem przekroczą liczbę mieszkańców ośrodka centralnego. W chwili obecnej jest to najbardziej zakorkowane miasto w Polsce. Przejechanie 5km czasami trwa 2h.
    Dziwne jest to, że na poziomie instytucjonalnym występuje ścisła współpraca władz wszystkich gmin aglomeracji. Funkcjonuje Centrum Badań Metropolitalnych UAM i z każdym rokiem jest coraz gorzej. Władze miasta nie rozwijają komunikacji zbiorowej, a widza rozwiązanie w przeznaczaniu resztek wolnych terenów pod poszerzanie starych i budowanie nowych dróg. Przykładem takiego zachowania jest forsowanie realizacji III ramy komunikacyjnej, której koszty mogłyby pokryć budowę 12 km linii metra...

    OdpowiedzUsuń
  6. Miasto ma problem z podatkami, ze względu na to, że bogaci mieszkańcy Olsztyna emigrują do gmin ościennych budują domy i tam płacą podatki, Olsztyn ma coraz mniejsze wpływy finansowe. Natomiast miasto zamiast uatrakcyjnić życie w centrum miasta, pogarsza życie zamykając przejścia dla pieszych, budując wszędzie szerokie ulicy przy których nie chcę się żyć, jest za głośno, za brudno, ale doskonale jeździ się do swojego domu w Dywitach, Stawigudzie, Wójtowie z pracy.

    OdpowiedzUsuń
  7. jak nie ma być korków skoro w śródmieściu lokalizuje duże obiekty handlowe i użyteczności publicznej (urzędy, szkoły, przedszkola, galerie handlowe, hale sportowe, boiska, baseny, parki...), a mieszkania na peryferiach

    jak ma być stabilizacja na rynku nieruchomości skoro brakuje planów miejscowych, na rynku są natomiast spekulanci, a działania deweloperów sprawiają, że w mieście jest niezły popyt przy stałej podaży mieszkań,

    wbrew pozorom śródmieściu jest też słabą alternatywą dla słabych przemieści, gdyż są na jego obszarze slumsy, jest tłok na ulicach i pod oknami (tysiące aut pędzących pod same drzwi do w/w obiektów handlowych i użyteczności publicznej)...

    OdpowiedzUsuń
  8. Śródmieście, w rozumieniu administracyjnym to wąska część centrum:. Baseny wcale nie są w Śródmieściu, bo z Aquasfery do Ratusza jest tyle co do Ostrzeszewa:)
    Zgadzam się, że to na dziś słabe lokum, ale to wcale nie musi być w samym centrum. Można by np. mieszkać w okolicy Gietkowskiej gdzie jest masa wolnego miejsca... i cicho, ładnie, z widokiem na Stare Miasto. Można też na Zatorzu, można przy Starej Warszawkiej na jej zapleczu czyli Śliwy dobudować mieszkania. Z tych miejsc ludzi chodziliby do pracy w Śródmieściu pieszo. Nie tworzyliby korków. Itd. itd.

    OdpowiedzUsuń