piątek, 7 września 2012

"Telewizor, meble, mały fiat..."


... oto marzeń szczyt"
- śpiewał Grzegorz Markowski z zespołu Perfect. Dziś, tekst piosenki praktycznie ciągle jest aktualny.

Coraz częściej zadaje sobie takie pytanie: na ile obecnie betonująca (rządzenie typu olsztyńskiego) ekipa może sobie pozwolić na psucie tego miasta oraz stosowanie rozwiązań w których wszystkie strony przegrywają i jak to właściwie się dzieje, że na takie otwarcie ścieżki rowerowej wokół Jeziora Długiego przychodzą pospacerować setki osób, a w przypadku gdy zamyka się możliwość poruszania się pieszych w centrum miasta lub ustawia się labiryntowe zasieki jak w eksperymencie w którym mysz ma znaleźć ser, mało kto wychodzi i głośno się temu sprzeciwia. Bezwiednie podążamy wytyczonym szlakiem przyjmując że to jest jedyne słuszne działanie. My... my-szy eksperymentalne.





Analiza i badania w tym temacie poprowadziły mnie niestety do wniosku, że z mało którymi przyczynami możemy coś zrobić (mam nadzieję, że się nie zgodzicie), bo w znacznej części wynikają z uwarunkowań historycznych. Choć z drugiej strony, podstawą do skutecznego przeciwdziałania jest porządna diagnoza problemu i poznanie prawdziwych jego przyczyn. Niniejszym postem, a może postami chciałbym taką dyskusję wywołać. Takich rozważań nie odnajdziecie nawet w Strategii Rozwoju Miasta Olsztyna! ;)

Z tyłu głowy bilet na pociąg
Na terenach Warmii znaczna część osób to ludność napływowa, która nie czuje się związana z tzw. Małą Ojczyzną. Jest wiele prac naukowych poświęconych tematowi przywiązania do miejsc, społeczności lokalnej, wsi, miasteczka, miasta. Gdzie przywiązanie do miejsca jest od wielu pokoleń miasta są lepiej utrzymane. U nas niestety tego przywiązania brakuje. Gdy w 1945 roku repatryjanci jechali na zachód zatrzymywali się często w przypadkowych miejscach do których do końca życia się nie przyzwyczaili, nigdy nie poczuli się z nimi związani. Brak przywiązania w znacznej części pozostał dziedziczny, a właściwie dziedziczny staje się brak szacunku do miejsca. Efekty bezpośrednie i pośrednie widoczne są zarówno w gospodarstwach rolnych poza miastem, jak i po wyglądzie samego Olsztyna (płachty reklamowe przykrywające budynki, żółte barierki przy zabytkowym kościele, itd. itd.). Ulice, chodniki czy trawniki traktujemy jako niczyje. Nie czujemy się ich współwłaścicielami, współdecydentami, współodpowiedzialnymi.

Nie da się! oraz Miasto-problem
O ile ludność napływowa przywiozła tu m.in. tak wyjątkowo miłą zabużańską gościnność, która ujmuje wszystkich zagranicznych gości to także niestety zabrała i wciąż zabiera ze sobą wpajaną od pokoleń niemoc pochodzącą z zaboru rosyjskiego. Wśród mieszkańców tych ziem (np. na Podlasiu) wciąż pokutuje przekonanie że to władza powinna wszystko zapewnić a szary człowiek nie ma szans czegokolwiek zmienić. Widać to np. w ilości ruchów społecznych, stowarzyszeń, prowadzonych firm. W tym sensie zabory są ciągle widoczne na mapach Polski. Mapy zaborów pokrywają się z tymi wskazującymi na przedsiębiorczość, przejmowanie szkół przez samorządy, głosowanie w kolejnych wyborach na tych co obiecują że dadzą vs. tych co obiecują że stworzą warunki do tego żeby ludzie na to zarobili. Warmia i Mazury mają tych cech "wolnościowych" najmniej spośród województw powstałych na terenie po zaborze pruskim.

Odsetek głosów oddanych na T. Mazowieckiego w I turze wyborów prezydenckich w 1990 r. Przestrzeń błękitnego "nie da się"/"ktoś zrobi za nas" jest aktualna mimo upływu 22 lat.
Wprawdzie jeśli popatrzymy na liczbę stowarzyszeń w Olsztynie to działa ich całkiem sporo co wskazywałyby że u nas ludzie biorą sprawy w swoje ręce (właśnie tym chwalił się prezydent Grzymowicz na swoim blogu) to gdy jednak porozmawia się z ludźmi tworzącymi te organizacje, okazuje się że motywacja do działań brała się głównie z tego że lokalne władze działają w ich opinii tak fatalnie, że sprawy w swoje ręce wziąć musieli. Czyli mieszkańcy Olsztyna zrzeszają się w czasie totalnego zagrożenia - historia lubi się powtarzać. Choć wiadomo że przez lata zmieniła się granica ludzkiej wytrzymałości: przed wiekami było to po spaleniu wioski przez nieprzyjaciela, później gdy SB skatowało człowieka, dziś jest to coraz częściej: podwyżka czynszów prowadząca do ubóstwa, nieznośny hałas w domu wynikający ze źle prowadzonej inwestycji czy betonowanie lasu.
Władze lokalne to typowi przedstawiciele "wschodniej szkoły". Stwierdzenia urzędnicze, które piętnujemy na tym blogu takie jak "Tego nie nakazuje ustawa!" to przejaw myślenia, które jest typowym dla mentalności radzieckich urzędników.

Efekt profesora przed emeryturą
...czyli ryzyko niewspółmierne do potencjalnego zysku.
Wydawałoby się że uniwersytet powinien wnosić dużo świeżego, niezależnego spojrzenia na to co się dzieje w mieście. Niestety z solidnych szkół wyższych w ub. wieku mieliśmy tylko Akademię Rolniczo-Techniczną. Mamy wielu specjalistów od dziedzin, których w zarządzaniu miastem się nie wykorzysta. Nawet Wydział Nauk Ekonomicznych UWM oblegany jest przez specjalistów od ekonomiki rolnictwa wykształconych na wydziale rolniczym.
Z drugiej strony, nieliczni specjaliści i eksperci którzy są (np. od gospodarki przestrzennej) nie podejmują się współpracy z miastem. Część z nich po prostu woli biznes. Na konsultacjach społecznych praktycznie nie widać naukowców z UWM. Nie chcą oni wpływać na losy miasta. W dużej części wynika to z chęci spokojnego dotrwania do emerytury. Po co się wychylać? Jest dobrze.

Kortowskie getto?
Niestety optymizmem nie napawa efekt który się pojawia wśród studentów. Chwalimy się że UWM przyciąga tysiące młodych ludzi. Ma to bardzo dużo zalet, ale odczuwają je głównie wynajmujący im kwatery. Niestety, wskaźnik finansowy to największa korzyść dla mieszkańców Olsztyna, podczas gdy w wielu miastach studenci tworzą wiele cennych inicjatyw w mieście i dla miasta. Kortowiada? W znacznym stopniu opanowana przez nudzącą się młodzież licealną i gimnazjalną, która trafia do Kortowa praktycznie w jednym celu, czyli poczuć tak zwaną wolność. Niestety też dla wielu studentów Kortowiada to tylko czas w którym robią to co zwykle, ale mocniej, dłużej, wulgarniej. Wydarzenia kulturalne i sportowe w ramach Kortowiady angażują zaledwie garstkę studentów: jeszcze mniejszą niż ćwierć wieku temu, przy jednoczesnym kilkukrotnym wzroście liczby studentów na uczelni.
Olsztyn nie przyciąga póki co tłumów studentów zagranicznych, którzy mogliby dodać kolorytu temu miastu i wzbogacić jego kulturę, co w ostatecznych rozrachunku mogłoby przynieść korzyści tubylcom.
Ktoś powie: mamy tutaj przecież setki studentów z Arabii Saudyjskiej! Chyba nie muszę pisać o tym jak zamknięte to społeczeństwo i jak duża bariera kulturalno-obyczajowa dzieli nasze oba narody.
Zdecydowanie bliżsi i łatwiejsi w "pozyskaniu" powinni być studenci z krajów europejskich - tych jednak wcale nie jest tak dużo, jak na taki duży uniwersytet.
A co ze studentami z całego kraju? Niestety wielu studentów pochodzących z różnych części Polski, a w szczególności ze wsi i małych miasteczek (większość), nie czuje potrzeby korzystania z dobrodziejstw Olsztyna. Nie jest to niestety pojedynczy przypadek, że studentka 5-go roku UWM nie wie gdzie jest biblioteka na Starym Mieście czy kino. Wśród przyjezdnych studentów łatwiej jest znaleźć kogoś kto wytłumaczy ci drogę do Reala niż do Mostu Św. Jana. Nie uwierzycie: kiedyś pytałem studentkę czy była na Starym Mieście. Pytająca odpowiedź: to gdzieś niedaleko Alfy? Ale skąd ma wiedzieć skoro w cztery osoby w poniedziałek rano przyjeżdżają na studia z okolic Żuromina a w czwartek wieczorem wyjeżdżają. Z Olsztyna znają aleję Warszawską i Kortowo. Nic więcej im nie było dotychczas potrzebne. Studencka legitymacja zagubiona dwa lata temu - nie było potrzeby wyrabiania nowej. Bynajmniej nie dlatego że są tak bogaci że nie ma dla nich różnicy czy w kinie lub teatrze płacą bilet normalny czy studencki.
Sam kampus mimo swoich ogromnych walorów jest dla wielu mieszkańców domów studenckich kloszem za który nie wychodzą mentalnie a czasami i fizycznie. Ba, akademiki stają się samowystarczale. I bynajmniej nie wynika to z tego, że rośnie w nim możliwość zaspokajania potrzeb. Po prostu: potrzeby studentów maleją.

Środa, Godzina 19:00, grudzień w Kortowie. Praktycznie pustki na osiedlu akademickim. Niemal wszyscy pochowani w DS-ach. Ci co mieszkają na stancjach już dawno wrócili na Dajtki, Nagórki, Jaroty. W ogromnym gmachu Biblioteki Głównej UWM cisza - można się zaszyć z książką i w promieniu kilkudziesięciu metrów nie będzie nikogo. Dział z pozycjami o Olsztynie i regionie: wjeje nudą cały dzień! Hektarów bibliotecznych mogą zazdrościć najlepsze uczelnie w Polsce, w tym nawet znana wśród warszawskich studentów Biblioteka UW.


Wyj****e na wszystko!
Powyższe wynika także z tego że młodzież (również ta młodsza) dziś - i to hasło dość popularne w rozmowach nastolatków - ma... no... jakby to, generalnie: średnio ją obchodzi to co się dookoła dzieje.
Jest to trend ogólnopolski - trzeba przyznać, że trudno go będzie zmienić. Z pewnością ruchy takie jakie prowadzą kluby sportowe (w Olsztynie jest ich całkiem sporo!), otwarcie się uczelni na młodzież a nawet dzieci (Dni Nauki, Noc Biologów)- są ruchami bardzo pozytywnymi i mogącymi kształtować postawy dzieci i młodzieży - przyszłych dorosłych.
Autorzy raportu pt. Kondycja Polaków czyli po co nam sport zwracają uwagę na zbyt wysoką barierę dostępu do sportu wśród młodzieży: brakuje m.in. jasnych zasad nt. możliwości korzystania z obiektów sportowych. W Olsztynie? Dokładnie tak: obiekt OSiRu czynny do 21:00 jest niedostępny już o 20:00 o czym się przekonasz dopiero na miejscu (patrz: lodowisko przy Uranii) bo na stronie internetowej to cytując obsługę lodowiska: Panie! W tym internecie to takie bzdury piszą! Więc po co być aktywnym? Lepiej nie jechać przez pół miasta by zostać odesłanym z kwitkiem. Lepiej siąść i pograć w Plejstaka!

Zachłyśnięcie wolnością
Ogromne zmiany które zaszły w Polsce w krótkim czasie sprawiły że nie wszystko poszło dobrze. Dziś, my jako społeczeństwo, źle pojmujemy wolność. Realizujemy coś co jest z pozoru wolnością (mogę wszystko), podczas gdy moja wolność zbyt często ogranicza wolność drugiej osoby. Standardem jest w Olsztynie to, że kierowca który zaparkował na chodniku w taki sposób, że nie może przejść pieszy, tłumaczy się tym, że nie miał gdzie zaparkować lub tym, że nie ma parkingów. Zwracający uwagę na ten problem "społecznicy" nieraz obrywali nawet od właścicieli pojazdów, którym wydaje się że to jest tylko i wyłącznie ich sprawa jak się parkuje.
Przy okazji społecznika....

Gęba społecznika
Ci sami kierowacze, czując że ktoś w ich mniemaniu ogranicza im wolność, potrafią zwyzywać takich aktywistów od nierobów. Pokutuje w społeczeństwie błędne przekonanie że społecznik to osoba, która nie ma innego zajęcia i robi to z nudów - w domyśle: czepia się.
Ludzie generalnie nie rozumieją po co działać społecznie. Ci co rozumieją nieraz popierają takie działania, ale jako kibice (oczywiście gdy mogą - o czym dalej). Na działania społeczne brak czasu, przecież trzeba zarobić na chleb! Przy czym tego chleba brakuje każdemu: czasami tylko tym chlebem jest faktyczny chleb, czasami jest nim wymiana samochodu z silnikiem 2.0 na 3.0. Nie ma czasu jeśli ktoś nie chce działać. Przypomina mi się właśnie wspomniana w tytule piosenka.

Las i jeziora - na chwalenie się nimi zawsze jest pora
Stara płyta pt. mamy jeziora i las miejski została przekonwertowana na plik mp3 i już nie ma prawa się "zgrać". Co chwila grana i zawsze tak samo brzmi. Brzmienie się wprawdzie nie zmienia, ale sens granego utworu już tak. Tuż obok jezior stają ekrany dźwiękochłonne. Brak poszanowania "ziemii-tej ziemii" sprawia że i w wodzie znajdziemy plastikowe butelki, opony... we krwi płynie powtarzane "zaraz stąd wyjeżdżam". Czy to olsztynianin który się nim stał przyjeżdżając tu do nowopowstałej fabryki opon czy też student który i tak wie, że po magisterce będzie pracował na zmywaku w Londynie - nie wielka jest różnica.
Niestety bogactwo naturalne sprawia że Kowalski ma też jednocześnie wpojoną odpowiedź na pytanie czy Olsztyn jest ładny/wyjątkowy: tak mamy 13-15 jezior na terenie miasta, mamy las miejski. Przestają nas inne rzeczy obchodzić? Przestajemy myśleć o przyjaznym mieście, przestajemy zadawać pytania o wycinane drzewo czy stawiany w poprzek potrzeb blaszany płot. W końcu w Olsztynie jest pięknie! Nie wierzysz? Spójrz na: fotografię... z lotu ptaka, Łabędzią Szyję na Jeziorze Krzywym, która równie dobrze mogłaby być poza Olsztynem, park gdy na złoto pomaluje go jesień a liście zasłonią wyrwy w chodniku. Jest pięknie! Olsztyn Kocham! Kto tego nie powtarza to malkontent! A kto nie popiera poszerzania drogi żeby szybciej dało się dojechać na plażę to hamulcowy!

Podróże kształcą
Olsztyn jako miasto położone na uboczu dobrych dróg, autostrad czy szybkich połączeń kolejowych. To miejsce z którego wszędzie jest daleko, a przez to mieszkańcy rzadziej podróżują w ciekawe miejsca (wynika to także z zasobności portfela). Często po prostu nie wiedzą jak sobie miasta zorganizowały niektóre społeczeństwa na zachód od Odry czy na północ od Bałtyku. Wiele osób na przykład utożsamia rozwój miasta z szerokością dróg dla samochodów, opierając swoją wiedzę na podstawie dawnych wizyt w Bułgarii, Czechosłowacji i NRD. W rzeczywistości w miastach podobnej wielkości, w miastach bliźniaczych Olsztyna wcale nie królują drogi czteropasmowe! I przede wszystkim: nie w centrach miast!
Za granicę na szczęście coraz bliżej:) Wprawdzie nie chodzi tu "jeszcze" o lotnisko w Szymanach;) to zniesienie wiz do obwodu Kaliningradzkiego może przynieść dobry efekt jeśli chodzi o nasze zaangażowanie w zmiany w mieście, bo nawet jeśli nie zobaczymy tych super przemyślanych inwestycji z Danii, Szwecji czy Holandii to może ockniemy się widząc co się dzieje gdy po ulicy w centrum Kaliningradu jeżdżą razem ciężarówki z rowerzystami. Przykłady negatywne (choć oczywiście nie tylko takie tam są!) też mogą prowadzić do pewnych wniosków. Może szerokie drogi do centrum jak w Rosji (i na Białorusi) to nie jest dobre rozwiązanie? Przeciętny Kowalski po prostu wierzy w wiedzę urzędników, którzy swoją zdobywali w okresie gdy takie trendy (już nie aktualne) obowiązywały. Do dziś większość z nich nie rozumie tekstu w języku angielskim, więc nie ma szans na aktualizację swojej wiedzy. Zostaje ślepe poszukiwanie rozwiązania lub oparcie wszystkiego na wiedzy z lat '60-tych.

My i oni, czyli polityka strachu
Ewenement olsztyńskiej znieczulicy opiera się na jeszcze jednym ważnym filarze: strachu. Strachu który wielu paraliżuje.
Zwykłe, niepozorne zlajkowanie czegoś co nie jest po drodze władzy przestaje być czymś prostym dla osób, które z lokalną administracją są związane. I nie chodzi tu tylko o pracę dla urzędu...
Gdy polecałem znajomym facebookowy fanpage żółtej barierki otrzymałem m.in. takie odpowiedzi:
- nie, sorry ja przecież pracuje w urzędzie,
- nie, wiesz nie mogę, fajny pomysł, ale moja/mój mąż/żona pracuje w urzędzie,
- nie, sorry, nie chce się narażać, bo moja firma robi... na zlecenie urzędu.
Pajęczyna urzędnicza mocno wykracza poza grono jej pracowników!

Polityczne Bizancjum
Władza w mieście ma charakter zaczerpnięty z bizancjum, czyli to władza decyduje gdzie się robi i co. Władza rządzi. Abstrakcją jest posłowanie lokalnej władzy, która miałaby realizować potrzeby ludzi, którzy do "posłowania" ją wybrali. Ponownie trzeba powołać się na wypowiedź prezydenta Grzymowicza, który stwierdził, że jeśli ktoś ma inny pomysł niż propozycja ratuszowa to niech startuje w wyborach. Totalne nieporozumienie. Władza mocno trzyma swoich racji do tego stopnia, że musi robić szopkę z konsultacji społecznych które narzuca przy dofinansowywanych inwestycjach Unia Europejska. Ratusz ucieka do różnych perfidnych sposobów:
- organizacji konsultacji w taki sposób żeby wszystkich zagadać (ilością wypowiadanych słów) mieszkańców, powoływać się na nieznane im fakty i badania szczegółowe nie opisane w sposób jasny, brak przejrzystych opisów konsultowanych problemów,
- terminu konsultacji (często w środku tygodnia, w godzinach pracy większości mieszkańców),
- nie uwzględnianie opinii mieszkańców,
- brak przestrzegania prawa co do terminów publikacji protokołów z konsultacji lub publikowanie ważnych opisów tuż przed terminem konsultacji.
Zresztą jak ktoś zadaje trudne pytania to się go pozwie do sądu. Taka jest niestety mentalność naszych wybrańców.

To moja identyfikacja problemu. Teraz pytanie: co możemy zmienić a czego nie jesteśmy w stanie? PS. Następnym razem postaram się krócej;)

9 komentarzy:

  1. Na początek można zmienić ekipę. Trzeba uświadamiać wszystkich znajomych mniej zorientowanych w temacie co do oszołomstwa obecnych władz i wątpliwej jakości oraz braku sensu prowadzonych inwestycji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zmienić ekipę?
    Na jaką? Kto w tym mieście ma odpowiednie poparcie i zaplecze finansowe?

    Problem stanowi nie tylko Grzymowicz i jego doradcy. Polityczno biznesowe towarzystwo wzajemnej adoracji jest bardzo szerokie.

    Analiza niezwykle ciekawa, aczkolwiek odrobię przydługa :)
    Zwolennicy tabloidów zawieszą się po pierwszych dwóch akapitach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tęgie głowy zastanawiały się dlaczego wyniki wyborów w województwie nie są tożsame z tymi z pozostałych tzw. ziem odzyskanych. Rolę kluczową chyba odgrywa tu spora ilość mieszkańców na wsi i w małych miastach /brak dużych ośrodków/.

    Teza, że Olsztyn jest zaniedbany z powodu ludności napływowej i jej potomków, jest uważam nieprawdziwa. Wystarczy spojrzeć na "napływowy" Wrocław czy Szczecin.

    Zaś co do podróży to się w pełni zgadzam. Patrząc na komentarze ludzi w internetowych gazetach mam wrażenie, że ich życiowym wyczynem był przyjazd do Olsztyna. Nie znają Polski (chociażby) i nie byli w Europie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sęk w tym, że Szczecin też jest zaniedbany i określany miastem straconych szans, bo nie wykorzystuje swojego znakomitego położenia.
      Co do Wrocławia to z kolei zjechało tam mnóstwo ludności napływowej ze Lwowa, która "wielkomiejskość" miała jakby we krwi, a poza tym byli to ludzie z zaboru austriackiego - który mimo wszystko stwarzał lepsze warunki do rozwoju społeczeństwa obywatelskiego niż zabór rosyjski.

      Usuń
  4. Wrocław jest faktycznie napływowy, natomiast nie zapominajmy, że to ludność z dawnej Galicji Wschodniej a zatem powyższa analiza jest jak najbardziej słuszna, bizantyjskie "władzopoddaństwo" to domena północnych kresów. To tak tylko dla Pana Bartłomieja.
    Artykuł bardzo trafny i świetnie opisujący problem. Ja jedynie mogę dodać, że sfrustrowany lokalną władzą, odarty również z pieniędzy przez tę władzuchnę wracam właśnie do Wrocławia, gdyż widzę, że Olsztyn to przypadek nieuleczalny i nie zamierzam patrzeć na patologię przez następne 24 lata. Enough! jak mawiają Indianie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czy dysponujecie Panowie jakimiś danymi o mieszkańcach Olsztyna? Napisaliście Cię na facebook'u, że Starbucks to marka dla japiszonów, w w Olsztynie takich nie ma. Macie może jakieś dane statystyczne odnośnie dochodów, miejsc pracy. Jak przyjeżdżam do Olsztyna to ludzie nie wyglądają na biednych (szczególnie chatki na Redykajnach). A jednak wszyscy nie pracują w Ratuszu, czy fabryce opon. Może Olsztynianie mają wysoki odsetek ludzi pracujących na własny rachunek poza granicami naszego miasta, może jest duży jednoosobowych działalności gospodarczych?

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawy temat. Macie może namiary na jakieś prace naukowe, literaturę o historii ludności Olsztyna?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W bibliotece UWM, w dziale zbiorów specjalnych jest tego sporo!

      Usuń
  7. Niestety panowie trochę pomieszali pojęcia. Akurat problemy Olsztyna to nie jest tylko dominanta ludności z zaboru rosyjskiego.
    Zauważcie że Mazowsze ,Podlasie czy Lubelskie dokonały w ostatnich 20 latach większego skoku cywilizacyjnego niż W-M.
    Problem W-M podobnie jak patologie Lubuskiego czy wspomnianego Szczecina to klasyczny syndrom postPGRowski. TU jest pies pogrzebany. To tereny nie tylko przesiedleńców ale przede wszystkim eksperymentu z tworzeniem "nowej socjalistycznej rzeczywistości' na skalę daleko większą niż w "właściwej" Polsce.
    Opłakane tego skutki mamy dziś widoczne.Jeżeli chodzi o wybory pokazując Mazowieckiego zamydlacie obraz.Zresztą na tzw Ziemiach Odzyskanych nie głosowano w masie na niego z powodu " miłości dla demokracji i liberalizmu" a dlatego że "Unia nam da " czy "otworzą granice i będzie można jeździć na tzw.jumę do Niemiec".
    W-M to przecież kolebka poparcia S. Tymińskiego ,A. Leppera czy J.Palikota-czy to wiele nie wyjaśnia ?. Do niedawna(?) bastion SLD. Czyli zupełnie na opak niż w dawnym zaborze rosyjskim gdzie tego typu ugrupowania zbyt poważane nie są.
    Owszem ludzie tutejsi są stamtąd ale mentalność tubylców W-M i w znacznej mierze wybory polityczne bardziej przypomina Białoruś niż Mazowsze czy Lubelskie.

    OdpowiedzUsuń